20 - Don't Be Cruel

11 2 27
                                    


"I can't believe the goodness I have been shown."

"Nie mogę uwierzyć w dobroć, jaką mi okazano."


Po wypadku w jeziorze długo chorowałam. Chyba dwa tygodnie siedziałam w łóżku, a jedyne osoby z jakimi miałam styczność to rodzice i Lyndon, który często mnie odwiedzał, a przy okazji przynosił różne smakołyki na osłodę duszy. Ominęło mnie otwarcie sezonu oraz pierwsze regaty na miejscu jak również wyjazdowe. Naprawdę czułam się fatalnie. Kaszlałam tak mocno, że myślałam, że płuca wypluję, a z nosa nieprzerwanie lał się katar. Nieźle mnie urządziła ta Williams. A na domiar złego, straciłam w wodzie okulary i musiałam iść do okulisty po nową receptę. A tak lubiłam poprzednie!

Jednak na moje złe samopoczucie najbardziej wpływała świadomość, że John musiał mnie już znienawidzić. Wszakże potraktowałam go okropnie, a on musiał czuć się tak samo. Gdyby było inaczej to przynajmniej by zadzwonił zapytać, czy choćby żyję, prawda? Przecież widział wszystko, co stało się w porcie. 

Okropnie tęskniłam za naszą załogą. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie nazwy – Nautical Nomads – która tak bardzo do nas pasowała. Byliśmy wolnymi duchami, którzy kochali podróże i wędrowali po wodach, gdzie porwał wiatr. To był najlepszy zespół jaki żeglarz mógłby sobie wymarzyć, pełen wspaniałych, zdolnych, młodych ludzi. Ale wątpiłam, czy po tym wszystkim znalazłoby się jeszcze w nim dla mnie miejsce. Przecież wszystkich zawiodłam – i to nie tylko tym, że zwątpiłam w Johna, ale tym, że zostawiłam ich wszystkich na koniec zeszłego sezonu.


Gdy czułam się już lepiej, pewnego dnia wstałam z łóżka, żeby zrobić sobie herbaty. Mama zakazywała mi chodzić do kuchni, żebym nie rozsiewała zarazków i nie zaraziła przez to małej Rose. Ale katar już mi minął, a napady niemalże gruźliczego kaszlu stały się dużo rzadsze. Owinięta ciasno puchatym, różowym szlafrokiem poczłapałam chwiejnym krokiem schodami w dół. Akurat zadzwonił dzwonek do drzwi, a mama szybko podbiegła zobaczyć kto to, więc nie widziała, jak zakradam się do kuchni. Już miałam przekroczyć próg pomieszczenia, gdy usłyszałam znajomy głos gościa, który natychmiast roztopił wszelkie pozostałości lodu w moim sercu.

– Dziękuję bardzo, przekażę – odezwała się mama niby uprzejmie, a jednak sucho, jakby odbierała pocztę od nowego listonosza, a nie to, co faktycznie miała w rękach. Gdy tylko to powiedziała, zaczęła zamykać drzwi.

– Johny! – krzyknęłam zachrypłym głosem i natychmiast rozpoczęła się salwa kaszlu. Zasłoniłam buzię łokciem i podeszłam do drzwi. – Co tu robisz? – zapytałam, gdy wreszcie mogłam złapać oddech.

– Przykro mi, że nie zajrzałem wcześniej, żeby sprawdzić, jak się czujesz, ale chciałem najpierw je znaleźć i trochę długo to trwało – odparł wskazując gestem na trzymane przez moją mamę okulary. W jego głosie dało się wyczuć wielką niezręczność, jakby wcale nie chciał tu być. Nie dziwiłam mu się.

– Dziękuję! – powiedziałam wzruszona. Nie zasługiwałam nawet na jego zainteresowanie, a on na dodatek zebrał się na wysiłek, żeby wielokrotnie zanurkować na głębokość około pięciu metrów i wyłowić moje okulary. Natychmiast zaszkliły mi się oczy. 

– To ja już pójdę – odparł i obrócił się w drugą stronę.

– Nie, zaczekaj! – złapałam go za ramię i wzięłam okulary od mamy.

– Annabelle, może innym razem porozmawiacie. Jeszcze ci się pogorszy, jak będziesz tu tak stała. Wiatr jest dziś chłodny – mama próbowała zaciągnąć mnie z powrotem do domu. Ale ja wiedziałam, że jeśli z nim teraz nie porozmawiam, to dopiero mi się pogorszy.

Ma PetiteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz