Rozdział dwunasty, czyli w niebezpieczeństwie

201 22 10
                                    


Szła, rozglądając się wokół. Kraina Czarów była niesamowita, pełna osobliwości, lecz nie miała ochoty przyglądać się owym dziwom, bo myślała tylko o tym, gdzie mógł podziać się Vincent.

Próbowała sobie przypomnieć wydarzenia z tego świata, co stało się z Alicją, gdy wpadła do nory i trafiła tutaj. Z pewnością był jakiś Królik, który biegł. I wielkie kwiaty. Chyba szachy?

Och, powinna była więcej czytać!

Vincent wspominał wcześniej o Szalonym Kapeluszniku. Zdaje się, że razem z innymi postaciami siedział na przyjęciu herbacianym. Taaaak. No i Kot, wiadomo. Jego już spotkała, aż wzdrygnęła się na to wspomnienie. Nie obraziłaby się, gdyby Baba Jaga nawet trwale je zabrała.

Szła dalej, przedzierając się krzaki. Rosła tu roślinność równie dziwaczna jak cała kraina, kolorowa i charakterystycznie pachnąca. Ów zapach atakował jej nos i drażnił ją, a jednocześnie był niepokojąco przyjemny. Może gdyby nieco delikatniej go odczuwała, podobałby się jej? Nie czas jednak było na rozważania.

- Vincent! – wołała co jakiś czas i dopiero za którymś razem uświadomiła sobie, że chyba nigdy nie powiedziała do niego po imieniu. Albo...? W każdym razie nigdy nie zrobiła tego zupełnie świadomie. Teraz zrobiłaby wszystko, żeby już go znaleźć i...

- Jesteś! – krzyknęła, widząc postać Wilkusa. Gdy jednak się do niego zbliżyła, dostrzegła, że coś jest nie w porządku. Stał zdenerwowany, rozglądając się na wszystkie strony, a gdy ją zobaczył, zaczął gwałtownie kręcić głową.

Miała wrażenie, że bezgłośnie krzyczy: „nie!"

Nie wycofała się jednak, przeciwnie, podeszła bliżej, bowiem wydawało jej się, iż on po prostu nie chce jej widzieć. Tymczasem nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zza drzew wyskoczyły jakieś istoty i otoczyły ich.

- O, nie! – jęknęła natychmiast Róża. Teraz już sobie przypomniała o istnieniu Królowej Kier i jej dworu. Żołnierze, nie do końca przypominający karty do gry, a bardziej dziwaczne potwory o płaskich tułowiach, wyszczerzyli zęby i ruszyli na nich.

Vincent miał tylko sztylet, bo miecz, wraz z resztą ich rzeczy, zostawił u Baby Jagi i gdy wychodził wzburzony, nie myślał, by je wziąć. Była to broń niewystarczająca do walki z tak wprawnymi wojownikami, ponadto było ich zbyt wielu.

Dlatego, nie mając właściwie szans na ucieczkę, musieli pozwolić, by ci zakuli ich w kajdany i poprowadzili ku zamkowi wznoszącemu się w oddali.

***

- Zabieraj łapska – warknął Vincent, gdy jeden z żołnierzy chwycił go za ramię. Tamten jednak tylko wzmocnił uścisk, co rozgniewało władcę Wilkusów. – Nie słyszałeś, co powiedziałem?

Z całej siły wyrwał się, aż tamten stracił równowagę i upadł na trawę. Vincent z wyrazem zniesmaczenia na twarzy popchnął kolejnego, który już biegł w jego kierunku.

- Nie tak prędko – odezwał się ten, który trzymał Różę i zacisnął rękę na jej gardle. – Albo ona umrze.

Nie spodziewała się reakcji ze strony Vincenta, zwłaszcza, że był w szale, lecz on zatrzymał się, ciężko oddychając i spojrzał jej prosto w oczy. Zawahał przed następnym ruchem.

- Nie ważcie się podejść! – wrzasnął, a potem w wilkusowym języku rzucił jeszcze słów, które według dziewczyny musiały być przekleństwami.

Stwórzmy własną bajkę | Akademia Pana Kleksa (fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz