Rozdział czternasty, czyli w Krainie Snów

175 24 2
                                    


PERSPEKTYWA RÓŻY

Chwilę minęło, nim doszła do siebie.

- Teraz chyba twoja kolej – przygryzła wargę. – Będę tutaj.

- Jeśli chcesz, możesz popatrzeć – rzekł, ale widząc jej minę dodał prędko: - Chyba, że nie czujesz się na siłach.

- Wolałabym odpocząć – przyznała. Teraz czuła się już znacznie lepiej. Być może zareagowała zbyt gwałtownie, lecz przecież nie do końca świadomie. Po prostu tłumiła to wszystko w sobie, a teraz to wybuchło.

Chwilę jeszcze stał, aż dołączył do Baby Jagi.

Gdy wrócił, także on wyglądał na przygnębionego. Gospodyni tymczasem krzątała się po chacie, nie patrząc im w oczy, aż w końcu podeszła do stołu, trzymając coś w dłoniach.

- Oto obiecane berło.

Przedmiot był piękny, choć naprawdę niewielki. Vincent pospiesznie włożył berło do torby, starając się go nie uszkodzić, a Róża tymczasem podziękowała i chwyciła jeszcze jedno ciastko, którymi poczęstowała ją Baba Jaga.

***

Następnie udali się do Krainy Śpiących. Był to świat pogrążony w wiecznym śnie, gdzie każda istota, niezależnie od tego, kim była, trwała nieruchomo, jedynie oddychając i żyjąc w krainie marzeń sennych, do którego nie było drzwi. Legenda mówiła, iż niegdyś rzucono tu potężny czar, który być może kiedyś się skończy, a może nie.

Nawet słońce wyglądało się mocno przymglone, jakby nie do końca obecne. Róża zastanawiała się, jak w takiej krainie wygląda noc. Cóż, zapewne się przekonają – do zmroku nie zostało wiele czasu, a oni nie mieli żadnego pomysłu, gdzie może kryć się królewskie jabłko.

Szli, patrząc na zmieniający się krajobraz. Początkowo mijali dość małe postaci, zwinięte w kłębek pośród wysokich traw. Później widzieli coraz większe, aż między pniami drzew ujrzeli stworzenie tak duże, iż z pewnością głową sięgnęłoby wież wysokich zamków.

Były tu zarówno znane im istoty, które potrafili nazwać – jak trolle czy nawet mniejsze olbrzymy, jak również zupełnie dziwaczne, jakich nigdy dotąd nie spotkali. Ponadto rosły tu olbrzymie drzewa i nieznane dotąd kwiaty, o przyjemnym, choć dość intensywnym zapachu. W pewnym momencie Róża przystanęła koło wyjątkowo pięknej rośliny.

Kwiaty miała fioletowo – niebieskie, z błyszczącymi na liściach żyłkami, a zapach oczarował dziewczynę tak mocno, że zachwycona nie mogła przestać podziwiać niezwykłego okazu. Pragnęła zerwać go i zabrać ze sobą, choć obawiała się, że mógłby wówczas stracić swoje właściwości.

- Coś wspaniałego – wyszeptała, ostrożnie dotykając delikatnych płatków.

Nieco zaniepokojony Vincent nie odpowiedział, stojąc z boku i obserwując sytuację. Wszystko to chyba go zastanawiało, gdyż odkąd tu trafili i rozejrzeli się, szedł zamyślony, niemal nie odzywając się do Róży.

- Lepiej uważaj – rzucił w końcu.

- Dlaczego?

- Może są trujące. Nie wiesz tego.

- Och, wyczułabym to – odparła lekceważąco. Owszem, czasem nieco zbyt mocno ufała swojej intuicji. Jednak ta rzadko ją przecież zawodziła. Róża nie spodziewała się, by tym razem miało być inaczej.

Stwórzmy własną bajkę | Akademia Pana Kleksa (fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz