Rozdział szesnasty, czyli jabłko

175 23 4
                                    

Skrzat podjął opowieść.

- Widzicie, bo to jest tak: wszystko tu, oprócz mnie, trwa w zawieszeniu. To znaczy pogoda jest wciąż taka sama, nie zmieniają się też pory roku ani nic. Czasem tylko przybywa Śniących, lecz coraz rzadziej. Odkąd tu jestem, pojawiło się ich może dziesięciu. Obserwowałem zaśnięcia z ukrycia, starając się nie dopuścić do odkrycia przez kogoś jabłka. Mam tu, niestety, niewiele do roboty. Tak naprawdę większość czasu sam śpię, atmosfera tego miejsca jest niezwykle usypiająca. Co chyba czujecie, prawda?

Róża przytaknęła i wzdrygnęła się na myśl o tym, że również ona mogła zostać tu na wieki.

- No właśnie. Jem co popadnie, tu i tam rosną owoce i warzywa, a ilekroć je zerwę, w tym samym miejscu wyrastają nowe. Ponadto codziennie idę na spacer po okolicy, staram się wybierać różne trasy, choć każdą znam już na pamięć.

- Nie możesz wyjść przez drzwi, prawda?

- Absolutnie! To najbardziej zabroniona rzecz. Byłbym jednak kłamcą gdybym powiedział, że mnie nie kuszą. Ilekroć przechodzę obok, odczuwam przemożną chęć przedostania się do innego świata, jakiegokolwiek. Siedzenie tutaj nigdy nie sprawiało mi przyjemności, choć przyznaję, na samym początku miło było chwilę odpocząć. Z każdym dniem jest coraz gorzej, wiecie? Kiedyś oznaczałem kreską każdy dzień, jaki tu spędzam, w końcu przestałem.

- Masz dosyć – podsumowała ostrożnie Róża.

- Chcesz jabłka, wiem, nie jestem głupi.

- Tak – przyznała. – Po nie tu przybyliśmy.

Na moment zapadła cisza.

- Nie skończyłem jeszcze opowieści – rzekł w końcu strażnik. – Ci, którzy tu śpią, przyprawiają mnie o dreszcze.

- Nic dziwnego – stwierdziła dziewczyna. – To musi być przerażające, oni wyglądają niemal jak trupy.

- No właśnie – poskarżył się skrzat.

- Dlatego uważam, że bycie strażnikiem do ciebie nie pasuje.

Pogroził jej palcem.

- Nadal nie zgadzam się, byście wzięli to, czego pilnuję.

- Gdyby tak się stało, byłbyś wolny.

- Nie chcę ryzykować – wygiął usta w podkówkę. – Wolę to, niż straszną śmierć!

- Spójrz – Róża pokazała mu berło. – Dostaliśmy je od Baby Jagi. Zapewniam cię, że ma się świetnie.

- Ale ja nie jestem kimś takim jak ona!

Dziewczyna westchnęła.

- Czy jest cokolwiek, co mogłoby przekonać cię do zmiany zdania?

- Nie.

- Zbyt wiele czasu zmarnowaliśmy – Vincent podniósł się ze złością.

- Zaczekaj – Róża uniosła dłoń. – Strażniku, to naprawdę ważna sprawa. Ponadto... No cóż. Jeśli chcesz mogę sprawdzić, czy grozi ci jakieś niebezpieczeństwo.

- To zły pomysł – skrzywił się Vincent. – Chyba, że zamierzasz tak czy siak go uspokoić.

- Nie – rzekła Róża z mocą. – Zamierzam powiedzieć mu prawdę. Jeśli to, co zobaczę, nie będzie pozytywne, znajdziemy inne rozwiązanie.

Stwórzmy własną bajkę | Akademia Pana Kleksa (fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz