Rozdział dwudziesty siódmy, czyli na ratunek Albertowi

141 24 4
                                    

PERSPEKTYWA RÓŻY

Uznała, że najlepiej będzie się na moment oddalić i poszukać Kota. Przy odrobinie szczęścia kręcił się gdzieś w pobliżu i może znowu jej pomoże, o ile go przekona.

Cóż.

Okazuje się, że jeśli bardzo chcesz kogoś znaleźć, ten ktoś jak na złość nie zamierza zostać znaleziony.

Róża boleśnie przekonała się o tym na własnej skórze. Samotny powrót pod zamek Królowej Kier nie wchodził w grę. Ośmieszyłaby się jedynie, zostając niemal od razu złapana i wtrącona do lochu albo klatki podobnej do tej, w której widziała chłopca. Należało zatem rozsądnie podejść do sprawy, wówczas może się udać. Gdyby tylko była pewna co do tamtego proszku, mogłaby sprawić, że karciani strażnicy znieruchomieją. Niestety, nie miała wystarczająco dużo informacji, dlatego musiała załatwić to w inny sposób.

Idąc i szukając, układała w głowie nieśmiały, na razie niezbyt konkretny plan. Jeżeli odwróci uwagę kart na wystarczająco długo, Kot będzie mógł podkraść się do klatki i otworzyć ją własnym pazurem. Wiedziała, że to potrafi, słyszała parę historii o jego... dokonaniach. Nie były to jednak odważne, heroiczne czyny, przeciwnie. To raczej zabawa, coś w rodzaju gry, jaką toczyli między sobą mieszkańcy Krainy Czarów. Poza oryginalną historią czynili oni rzeczy równie absurdalne, nigdy nie mając dość.

Minęło trochę czasu, nim wreszcie go napotkała. Oczywiście najpierw dostrzegła uśmiech, dopiero później całą resztę.

- Znów się widzimy – rzekł z przekąsem i większym niż zwykle sensem.

- Owszem. Potrzebuję twojej pomocy.

Brwi zwierzaka powędrowały w górę.

- Znów?

- Tak – przyznała, zagryzając wargę.

- Czy ja jestem kimś w rodzaju uniwersalnego bohatera?

- Ja... Masz pazury.

- Tak. Może i mam – zmaterializował się po jej drugiej stronie. – Co z tego?

Prędko wytłumaczyła mu całą sytuację.

- Ach – rzekł na końcu. – Więc jednak potrzebujesz mojej pomocy.

- Zrobisz to?

- Nie.

Westchnęła ciężko.

- Dlaczego?

- Bo nie – odparł Kot i zniknął, pozostawiając ją samą, mocno rozdrażnioną. Jak ona go nie cierpiała!

Z drugiej strony pozostawała możliwość, że jednak nieoczekiwanie zjawi się i pomoże...

Jeśli nie uda mi się go prędko uwolnić, myślała prędko, może wrócę do świata Akademii i powiadomię ich o wszystkim.

Tak, to brzmiało rozsądnie.

Chyba, że nie miała czego tam szukać, bo tamta bajka pogrążyła się w chaosie.

Przełknęła ślinę. Ostatnio miała bardziej niż zwykle wyostrzoną intuicję i obawiała się, że i tym razem jej nie myli. Niemal fizycznie czuła, że coś jest nie tak z Akademią, Kleksem i może nawet uczniami. Najgorzej, że właśnie tam udał się Vincent.

Musi, po prostu musi uwolnić więźnia.

Zakradła się raz jeszcze pod zamek, znów próbując za wszelką cenę nie zwrócić na siebie uwagi. Trochę się zmieniło, odkąd była tam parę godzin temu. Ale nie wiele. Nie to, co najważniejsze.

Stwórzmy własną bajkę | Akademia Pana Kleksa (fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz