Rozdział dziewiętnasty, czyli działamy

198 23 5
                                    

PERSPEKTYWA RÓŻY

- Będziemy musieli tu chwilę zostać – rzekła w pewnym momencie.

Vincent spojrzał na nią ze zdziwieniem, a ona wyjaśniła mu sytuację z matką Kaila.

- Poważnie chcesz jej pomóc?

- Tak – westchnęła. – Jest dla mnie jedną z bliższych osób tutaj. Poza tym nie lubię zobowiązać się do czegoś, czego później nie zrobię. Jeżeli tak bardzo ci się spieszy – a chodzi mi jedynie o parę dni – to możesz ruszać dalej beze mnie, gdy tylko znajdziemy koronę.

Pokręcił głową zdenerwowany.

- Wykluczone. Gdy tylko zdobędziemy artefakt, na pewno się zorientują. Przestaniesz tu być bezpieczna.

Zagryzła wargę. Najpewniej miał rację. Co prawda musieliby ją przez te kilka dni utrzymać przy życiu, w końcu miała kogoś uratować, ale nic nie dawało jej gwarancji potem.

- A zatem... - zaczęła.

- No cóż – Vincent spojrzał na nią ponuro. – Tak czy inaczej na razie nie wiemy nawet, gdzie ta korona jest. Równie dobrze możemy zaczekać i opracować porządny plan.

- Dziękuję.

***

Następnego dnia zabrała się do pracy. Większość potrzebnych składników znalazła w zapasach pałacowych medyków, lecz nie wszystkie. Właśnie dlatego po śniadaniu, które okazało się dość spokojne, ale i spędzone samotnie, wybrała się w eskorcie strażników do lasu. Vincent został w pałacu, bo mimo wszystko za bardzo rzucałby się w oczy. Róży zależało też, by pokręcił się tam nieco i być może zdobył jakieś informacje, choć nie liczyła na wiele. O czymś tak potężnym jak korona, której szukali, z całą pewnością nie wiedział byle kto. Rozmowy o niej najpewniej toczyły się w starannie dobranym gronie, za zamkniętymi drzwiami, a być może pamięć o niej zupełnie się zatarła i nikt z obecnie żyjących nie wiedział, gdzie dokładnie jest. Być może nawet traktowali ją jak swego rodzaju mit, opowiastkę na dobranoc i nic poza tym.

Róża westchnęła głęboko.

Czeka ich trudne zadanie. Ponadto musiał być też pewnie jakiś strażnik, prawda? Zawsze był. Najpierw Baba Jaga, później skrzat, a mag starał się chronić sekret na temat magicznych przedmiotów.

Dziewczyna, zbierając potrzebne zioła, zastanawiała się, jaki powinien być ich następny krok. Być może niestety potrzebne okaże się zbliżenie do obecnego władcy, na co zupełnie nie miała ochoty.

Praca zajęła jej parę godzin, czego zupełnie się nie spodziewała. Sądziła raczej, że raz-dwa wróci, bowiem rozpoznanie roślin nie było dla niej problemem. Jakież było jej zdziwienie, gdy odkryła, jak trudno je teraz znaleźć! I to w lesie w pobliżu pałacu, tam, gdzie zawsze było najwięcej potrzebnych składników.

- No cóż – powiedziała cicho do siebie. – Najważniejsze, że prawie wszystko mam.

Starannie zamknęła torbę i dała znak pilnującym jej strażnikom, że mogą wracać. Tamci mieli już chyba dość, bo ochoczo ruszyli w drogę powrotną, nie zwracając na niej tak pilnej uwagi jak wcześniej.

Jakiś czas później stała już w swojej komnacie, rozkładając wszystko na stole i przeglądając to, co zebrała.

- Udało się? – Vincent niedbale oparł się o framugę drzwi, krzyżując ramiona.

Stwórzmy własną bajkę | Akademia Pana Kleksa (fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz