Rozdział piętnasty, czyli spotkanie Strażnika

158 24 1
                                    


PERSPEKTYWA VINCENTA

Nagle przypomniał sobie o czymś. To było niedawno, czy przed stu laty? Tyle się ostatnio zadziało. Odwiedzili przecież kogoś, kto zdawał się wiedzieć o magii śnienia znacznie więcej, niż oni. Czarownica z bajki o Roszpunce. Tyle, że... No właśnie. Nie mógł wziąć Róży ze sobą.

Rozejrzał się. Czy jeśli zostawi ją tu samą, będzie bezpieczna? A może zaśnie całkiem? Nie miał wyboru, musiał zaryzykować.

Wstał, ostatni raz patrząc na nią, jeszcze raz, a może dwa czy nawet trzy, wymówił jej imię, po czym odszedł, nie odwracając się. Gdyby to zrobił, zapewne byłoby mu jeszcze trudniej, może wróciłby do niej i po prostu siedział. Z drugiej strony bierność nigdy nie była jego cechą – wolał działać. Właśnie dlatego odszukał drzwi, a później kolejne, by najkrótszą możliwą drogą dotrzeć do celu.

***

Tymczasem u Roszpunki padało. Nie była to mocna ulewa, ani tym bardziej burza, niemniej zirytowany Vincent stał na progu chatki Czarownicy całkiem mokry i pukał, aż w końcu, nie doczekawszy się odpowiedzi, zawołał. Zamiast starszej kobiety otwarła mu jednak zupełnie młoda, piękna.

- Jest chora – powiedziała tylko Roszpunka, bo to była ona i wpuściła go do środka.

- Och, jesteś – rozległo się z pokoju, do którego wchodzili. Na wąskim łóżku leżała tam właściciela domku, kaszląc i kichając na przemian. – Wiedziałam, że wrócisz.

Uniósł brwi.

- Coś się stało, tak? – spytała zaniepokojona.

- Tak – przyznał i opowiedział wszystko. Czarownica słuchała go w milczeniu, co jakiś czas kiwając głową.

- Rozumiem – rzekła na koniec. – No cóż, sytuacja na szczęście nie jest beznadziejna. Im więcej czasu mija, tym gorzej, jednak ona śpi zbyt krótko, by nie dało się jej obudzić.

Vincentowi jakby jakiś kamień spadł z serca, gdy to usłyszał, czego nie dał po sobie poznać. Zamiast tego odchrząknął i powiedział, najbardziej władczo, jak potrafił:

- Ona musi otworzyć oczy.

Czarownica znów skinęła głową. Wilkus w myślach porównał ją do Baby Jagi. Były zupełnie inne. Co prawda obie z pewnością posiadały olbrzymią wiedzę, jednak podczas gdy Jaga miała w sobie iskrę i pewną dzikość, leżąca tu kobieta raczej odznaczała się głębokim spokojem.

- Otworzy – zapewniła. – Roszpunko, podaj mi... Och, tak, właśnie to. Dziękuję.

Podniosła się na poduszkach i otwarła jakiś notatnik.

- Na szczęście mam jeszcze siłę na takie rzeczy – oznajmiła nieoczekiwanie. – Śmierć jeszcze po mnie nie idzie, choć jest już dużo bliżej, niż do niedawna. Mimo to czuję, że pożyję jeszcze jakiś czas. To na wypadek, gdyby Różyczka pytała – zaznaczyła na koniec, a później postukała paznokciem w jakieś zapiski. – To tutaj!

Vincent spojrzał na nią z oczekiwaniem.

- No cóż. Taaak. Już wiem, co należy zrobić. Roszpunka przyniesie ci pewną roślinę z ogrodu. Roszpunko, spójrz: widzisz te kwiaty?

Dziewczyna pochyliła się nad nią, przyglądając rysunkowi.

- Znam je i wiem, gdzie rosną.

Stwórzmy własną bajkę | Akademia Pana Kleksa (fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz