Rozdział dwudziesty piąty, czyli wezwanie

146 22 7
                                    


PERSPEKTYWA ADY NIEZGÓDKI

Ada długo zastanawiała się, co właściwie powinna zrobić. Z pewnością najlepszym wyjściem byłoby poproszenie o pomoc profesora-wujka. Pan Kleks był dorosły, to po pierwsze, po drugie zaś znał ten świat znacznie lepiej, niż ona. Wahała się.

To, co zamierzała uczynić, było ryzykowne. Wezwanie na pomoc dawnego wroga – czy może być coś bardziej lekkomyślnego? Niemniej przecież Vincent okazał się znacznie lepszy, niż wszyscy zakładali. Ona od początku widziała w nim kogoś więcej, niż obrzydliwego brutala i ostatecznie przekonała go, chociaż częściowo, do swoich racji.

No dobrze, ale mimo to...

Zagryzła wargę, spoglądając na budynek Akademii. Znajdowała się tuż obok, wystarczył krótki spacer i już stałaby przed wejściem.

Hmm.

W końcu, po długim namyśle, zdecydowała się przynajmniej ocenić sytuację. Jeżeli jej przypuszczenia dotyczące Alberta się sprawdzą, Akademii również groziło wielkie niebezpieczeństwo. Bowiem odkąd tylko jej przyjaciel zniknął, nie mogła przestać myśleć o Filipie Golarzu i tym, że właściwie jest on na wolności. Ponadto nie znała losów Valki i mogła się jedynie domyślać, że i ona pragnie zemsty. To już dwoje wrogów do pokonania.

Najgorzej, jeśli połączyli siły, przyszło jej nagle do głowy i aż oblał ją zimny pot.

Nie, to niemożliwe, przekonywała samą siebie, robiąc niepewny krok za krokiem.

***

Wszystko wydawało się w najlepszym porządku. Po drodze nie spotkała wielu magicznych istot, ale tutaj także, podobnie jak w jej świecie, było bardzo gorąco. Możliwe, że schowały się przed upałem. To by tłumaczyło, dlaczego widziała i to z oddali, jedynie kilka pluskających się przy brzegu syren, jednorożca skubiącego spokojnie trawę i kilka osobliwie ubarwionych motyli.

Ale złe przeczucia nie opuszczały jej.

Powoli zbliżyła się do budynku od bocznej strony i otworzyła drzwi.

Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Ale... No właśnie. Było tam jakoś dziwnie spokojnie i Ada poczuła się nieswojo.

Gdzie jest Kleks? Gdzie inni? Mateusza nie spodziewała się już zobaczyć. Być może nadal żył, ale chyba nie tutaj, w świecie, który przypominał mu o wieloletnim uwięzieniu w ciele ptaka.

Weszła do jednego z pomieszczeń i zamarła.

Ujrzała jakby zatrzymanego w czasie Kleksa, który stał z wytrzeszczonymi oczami, trzymając w ręku kubek z herbatą. Płyn nadal parował, co oznaczało, że został tak zaklęty niedawno.

Podbiegła do niego i zaczęła machać przed nim rękami, jakby to miało go obudzić. Rzecz jasna nic się nie stało.

Co miała robić?

Przybywając tu, liczyła przecież na jego pomoc, tymczasem najwyraźniej profesor-wujek sam jej teraz potrzebował.

Przycisnęła dłonie do twarzy i była bliska płaczu. Dopiero co znów straciła Alberta, a co gorsza wrogowie znów powrócili. Nie łudziła się co prawda, że to koniec i już zawsze będą bezpieczni. Miała jednak nadzieję, że zdołają jakoś odeprzeć kolejny atak, a przede wszystkim, że tym razem Pan Kleks będzie lepiej przygotowany. Niestety.

Stwórzmy własną bajkę | Akademia Pana Kleksa (fanfiction)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz