VII. Dziwne oświadczyny

55 9 102
                                    

W Dobrowitkach zapadał wczesny grudniowy zmierzch. Ogromne zaspy szarzały w półmroku, chaty uginały się pod białymi czapami, wyglądając spomiędzy dwóch warstw śniegu wąskim paskiem szarobrązowego drewna. Było cicho i spokojnie, jakby mróz lodowatym powiewem ściął nie tylko przestrzeń, ale również dźwięki. Zwierzęta chowały się w zagrodach, wiejskie dzieciaki grzały się na piecach i kto mógł, nie wyściubiał nosa z chaty.

Wiera Rozanowa kręciła się po kuchni, sprzątając po skromnym obiedzie. Miała na sobie prostą codzienną sukienkę z łatami na łokciach, a na głowie białą chusteczkę, która podkreślała regularne rysy jej okrągłej twarzy. Spod chustki na ramiona spełzały dwa długie, grube warkocze w kolorze leśnego miodu. Wiera zgarnęła do pojemnika z jedzeniem dla kur ostatnie okruchy i zaniepokojonym spojrzeniem obrzuciła niewielki zapas drewna zgromadzony przy piecu. Jeśli tatko nie wróci do domu przed kolacją - a pewnie nie wróci, bo zaraz po obiedzie pojechał do Pleczewa ochrzcić nowonarodzone niemowlę - będzie musiała sama iść narąbać drewna, żeby następnego ranka było czym napalić w piecu. W tym momencie Wiera wyjątkowo mocno żałowała, że pomiędzy nią a dwunastoletnią Sofronią nie ma brata, który teraz, gdy mamusia niedomagała, pomógłby jej trochę w obowiązkach domowych. Albo lepiej siostry, bo brat przecież byłby w seminarium i zjechał do domu dopiero przed samym Bożym Narodzeniem.

Wiera westchnęła, bo myśl o bracie przypomniała jej piegowatego Griszę, którego zabrała szkarlatyna w wieku czterech lat. Mama była wtedy w ostatnich miesiącach ciąży z Sofronią, Wiera dochodziła już do zdrowia po przebytej chorobie, kiedy objawy pojawiły się u Griszy. Ojciec pielęgnował oboje z oddaniem, ale nie był w stanie pomóc synkowi - słaby od urodzenia, a przy tym wiecznie roześmiany chłopczyk zgasł cichutko, co było do niego zupełnie niepodobne, bo zawsze robił w domu najwięcej hałasu.

Grisza i Spirydon byli ulubionymi towarzyszami zabaw małej Wiery, więc kiedy starszy brat wyjechał wkrótce potem do Pskowa uczyć się w szkole duchownej, dziewczynka poczuła się bardzo samotna. Oczywiście, była jeszcze Masza, ale starsza od niej o dziesięć lat siostra myślała już raczej o narzeczonych i posagu niż o dziecięcych zabawach. Sofronia była zupełnie malutka i tylko wrzeszczała po nocach, a z chłopskimi dziewczynkami Wierze trudno było znaleźć wspólny język. To właśnie wtedy, pozbawiona towarzystwa rówieśników, zainteresowała się książkami i z pomocą ojca nauczyła się w wieku siedmiu lat czytać.

Nie otrzymała systematycznego wykształcenia: ojciec nauczył ją czytania, pisania, podstaw arytmetyki oraz najważniejszych prawd i zasad wiary chrześcijańskiej; Nikołaj i Spirydon, starsi od niej o cztery i dwa lata, podczas wakacji w wolnych chwilach dzielili się wiedzą zdobytą w szkole duchownej, a następnie w seminarium. Oprócz tego Wiera czytała wszystko, co wpadło jej w ręce - a nie było tego dużo: Psałterz, Nowy Testament, jakieś tanie wydanie żywotów świętych, zbiór kazań i komentarzy biblijnych ojców Kościoła, prenumerowane przez ojca "Pskowskie wiadomości diecezjalne"; z czasem też książki przywożone przez braci, od traktatów teologicznych po literaturę piękną, a nawet socjalistyczne broszurki.

Jednak te chaotyczne lektury niezmiennie pobudzały jej ciekawość, skłaniały do dalszych poszukiwań. Jej marzeniem, którym nie dzieliła się nawet z braćmi, było ukończenie szkoły, co pozwoliłoby jej znaleźć odpowiedzi na tysiące pytań, pojawiających się w jej głowie. Ojciec jednak uznawał systematyczne wykształcenie dziewcząt za fanaberię i mimo że w Pskowie była szkoła diecezjalna dla córek duchownych, Wiera musiała zadowolić się wiedzą zdobywaną na oślep, bez ładu i składu. Nie bez wewnętrznego protestu i rozgoryczenia pogodziła się jednak w końcu ze swoim losem i perspektywą rychłego zamążpójścia. Skrępowała swoją ciekawość świata i wszystkimi siłami duszy skupiła się na nowym dążeniu, w którym miała nadzieję odnaleźć szczęście - skromnej posłudze matuszki, żony kapłana, jego pomocnicy w codziennych trudach na rzecz rosyjskiego ludu. Wyobrażała sobie, jak dobrym słowem pociesza wiejskie kobiety, jak uczy dziewczynki czytania i pisania - ale też jak w mroźny zimowy wieczór czeka z gorącym samowarem na męża, pilnie wezwanego do umierającego, jak wspiera go w chwilach zwątpienia, jak wspólnie znoszą niedogodności ubogiego życia ze świadomością, że czynią to, by przybliżyć nadejście Królestwa Niebieskiego.

Lata nadziei, lata przemocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz