XXI. Czary Zielonej Wróżki

37 6 111
                                    

Mimo niechęci, jaką budził w nim Dmitrij Olszanski, i braku zaufania do jego zdolności organizacyjnych, Spirydon przybył w piątek na zajęcia z Pietią z solennym postanowieniem, by zabrać się do systematycznego zbierania potrzebnych informacji. Zaczął od tego, co wydawało mu się najłatwiejsze, czyli od zadawania uczniowi mimochodem pytań, z których zamierzał następnie złożyć całość codziennego harmonogramu Nikołaja Klejgelsa.

- Daleko masz do gimnazjum? - ni stąd, ni zowąd zagadnął Pietię. - Chodzisz na piechotę czy jeździsz z ojcem karetą?

Pietia łypnął na niego spod oka zdziwiony, bo Spirydon nie miał dotychczas w zwyczaju rozmawiać z nim na tematy niezwiązane z nauką. Zwłaszcza ostatnio, kiedy stał się szczególnie oschły i surowy.

- Sam chodzę - powiedział z ociąganiem Pietia. - Ojciec uważa, że poranny spacer hartuje organizm. A poza tym to nie po drodze.

Spirydon przez chwilę zawahał się, zastanawiając się, jak zadać kolejne pytanie. W zasadzie to nie dowiedział się jeszcze niczego, a już czuł, jakby jego zachowanie było w najwyższym stopniu podejrzane. Zdawało mu się, że lada moment Pietia przejrzy go na wylot i nie tylko straci zarobek, ale przy okazji również wolność.

"Chyba powinienem lepiej to sobie przemyśleć" - doszedł do wniosku i przez pozostały czas zajęć zadawał swemu uczniowi już tylko pytania dotyczące gramatyki łacińskiej. Żeby jednak ten dzień nie poszedł całkowicie na marne, postanowił po lekcji poczynić pewne kroki w kierunku sporządzenia planu pałacu. Gdy więc wyszedł z pokoju Pieti, zamiast podążać korytarzem prosto aż do schodów, rozejrzał się ukradkiem dookoła, po czym delikatnie nacisnął klamkę drzwi, które znajdowały się mniej więcej w połowie drogi. Klamka ustąpiła, drzwi nieznacznie się uchyliły, a oczom Spirydona ukazał się fragment pokoju o ścianach obitych kremową tapetą w kwiatowe wzory. Przez wąską szparę widać było niewiele więcej, więc chłopak raz jeszcze rozejrzał się po korytarzu i zrobił krok do wewnątrz.

Był to niewielki, przytulny buduar ze stojącym w jednym rogu białym fortepianem, umieszczonym przy oknie sekretarzykiem z jasnego drewna, na którym rozrzucone były przybory piśmiennicze, oraz toaletką z lustrem zdobionym złoconymi płaskorzeźbami w kształcie wijących się pnączy. Na jej blacie porozstawiano w nieładzie najrozmaitsze buteleczki i puzdereczka. Spirydon już zamierzał wycofać się, kiedy z lewego kąta pokoju, który pozostawał poza zasięgiem jego spojrzenia, rozległ się dźwięczny, piersiowy głos:

- Halo, panie seminarzysto, nie zamierza się pan przywitać?

Spirydon zamarł. Powstrzymał pierwszy odruch, by udać, że nie dosłyszał i jak gdyby nigdy nic wyjść na korytarz. Zamiast tego postąpił krok do przodu, odwrócił głowę na lewo i lekko ją pochylając powiedział na tyle spokojnie, na ile potrafił:

- Bardzo przepraszam, musiałem pomylić drzwi... szukałem pokoju Dmitrija Nikołajewicza. Bardzo przepraszam za najście.

- Najwyraźniej pomyliłeś nie tylko drzwi, ale też prawą i lewą stronę, bo pokój Mit'ki znajduje się w drugim skrzydle - odpowiedziała kpiąco Natalia Klejgels, wstając z szezlongu, na którym czytała książkę. - Ale jak już mnie odwiedziłeś, to wejdź do środka.

Podeszła bliżej do Spirydona, tak że poczuł jej mocne, słodko pachnące perfumy, zamknęła za nim drzwi do pokoju i przekręciła kluczyk. Patrzyła na chłopaka dziwnie błyszczącymi błękitnymi oczami, z uśmiechem błąkającym się na pełnych wargach. Miała na sobie peniuar, który, podobnie jak suknia z ich pierwszego spotkania, eksponował dekolt i górną część biustu. To znowu wprawiło Spirydona w konfuzję, zwłaszcza że znalazł się z dziewczyną sam na sam w pokoju.

Lata nadziei, lata przemocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz