VI. Pokuta i pokusa

46 9 102
                                    

Spirydon ocknął się z ciężkiego, głębokiego snu, przeplatanego chwilami mrocznych, dręczących widziadeł. W pokoju było zimno i ciemno. Na kulawym stoliku pod oknem stała szklanka herbaty i kawałek zeschniętego niedzielnego kołacza. W głowie nieznośnie łupało, wargi miał wyschnięte i spierzchnięte, a ciało wydawało się ciężkie i obce, jakby przez noc zamienił się w kamienny posąg. Na szczęście nie było mu już chociaż tak przeraźliwie zimno. Jednak kiedy spróbował wstać z łóżka, żeby napić się herbaty, zakręciło mu się w głowie, poczuł w całym ciele niezwykłą słabość i opadł z powrotem na poduszkę. Dotknął wierzchem dłoni czoła - było całe rozpalone.

Leżał przez chwilę, z trudem wspominając wydarzenia poprzedniego wieczoru i nocy. Nie miał pewności, co miało miejsce naprawdę, a co było wytworem rozgorączkowanego mózgu. Czuł jednak niejasno, że stało się coś nieodwracalnego, po czym świat nigdy nie będzie taki jak przedtem. A potem nagle, wyraźnie jak przy świetle błyskawicy, stanęła mu przed oczami twarz Klary i jej wygięte na łóżku nagie ciało - i przypomniał sobie, i zrozumiał, i gorzko zapłakał.

- Zmiłuj się nade mną, Boże, zmiłuj się - zaczął szeptać słowa kanonu pokutnego świętego Andrzeja z Krety, które co roku słyszał w cerkwi w pierwszych dniach Wielkiego Postu. - Skalałem szatę ciała mego, omroczyłem piękno duszy rozkoszą rządz. - Pokój zawirował mu przed oczami i znowu ciemność, niczym czarne diabelskie skrzydło, porwała go ze sobą.

Gdy wychynął z niej ponownie, nie był w pokoju sam. Z okna tym razem sączyło się szare zimowe światło, a na krześle przy stoliku ktoś siedział. Kiedy Spirydon poruszył się i łóżko pod nim zaskrzypiało, postać odwróciła się w jego stronę. Był to nieznany mu mężczyzna w średnim wieku, z bródką w szpic, w okrągłych okularach w cienkiej pozłacanej oprawce, ubrany w elegancką kamizelkę i surdut. Na podłodze u jego stóp stała duża lekarska torba.

- Ocknąłeś się, chłopcze! - odezwał się dźwięcznym basem. - To dobrze. Gorączka najwyraźniej zaczyna spadać. Pewnie byś z tego wyszedł i bez mojej pomocy, ale Anna Karłowna chyba się zdrowo wystraszyła, kiedy nie reagowałeś na jej pukanie i znalazła cię tu bez świadomości, z wysoką temperaturą, i kazała posłać po mnie. A jak już tu jestem, to zostawię ci na stoliku lekarstwa. Zażywaj codziennie rano i wieczorem po jednym proszku, popijaj obficie wodą. I co najmniej przez tydzień żadnego wychodzenia z domu. Leż w łóżku, odpoczywaj. Powiem Annie Karłownie, żeby zrobiła ci rosół. Rozliczysz się potem z nią, niewątpliwie tego dopilnuje - zaśmiał się lekarz wstając z krzesła i kierując w stronę wyjścia.

- Panie doktorze - zapytał Spirydon głosem, który nieoczekiwanie odmówił mu posłuszeństwa i zabrzmiał bardziej jak szept. - Jaki dzień dzisiaj mamy?

- Poniedziałek, chłopcze. Poniedziałkowe popołudnie. Przeleżałeś ponad dobę w malignie. Ale wyjdziesz z tego, nie martw się. Masz silny, młody organizm. Oczywiście jeśli będziesz o siebie dbać. Najlepiej byłoby, gdybyś za jakieś dziesięć dni, jak już się trochę wzmocnisz, pojechał na wieś do rodziny. Zrób sobie dłuższe wakacje, po Nowym Roku nadrobisz wszystko na studiach. A wzmocnisz trochę organizm. O tak, tak będzie lepiej, bo Petersburg to zdradliwe miejsce. Najgorzej wyjść za wcześnie na dwór z niedoleczoną chorobą. Ani się obejrzysz, a złapiesz gruźlicę - i umarł w kaloszach! - Lekarz wyrazistym gestem przejechał dłonią po szyi i tym razem już niezatrzymywany przez Spirydona zniknął za drzwiami.

Rozanow podniósł się na łokciach i bardzo ostrożnie spróbował wstać z łóżka. Zachwiało nim, ale było już znacznie lepiej niż przy ostatniej próbie. Zrobił kilka kroków w stronę stolika, złapał wciąż stojącą tam szklankę z lodowato zimną herbatą i wypił jednym haustem, po czym jak najszybciej wycofał się z powrotem do łóżka, pod kołdrę. Potem pomyślał, że może powinien od razu przyjąć jeden z pozostawionych przez lekarza proszków, ale w pokoju nie było nic do picia, a wychodzić z niego i iść do mieszkania gospodyni nie ośmieliłby się, bo nogi miał wciąż jak z waty. Pozostawało mieć nadzieję, że za jakiś czas zjawi się Duniasza i może nawet przyniesie mu przepisany przez lekarza rosół.

Lata nadziei, lata przemocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz