XIII. W pałacu Klejgelsów

47 7 152
                                    

Pałac Klejgelsów znajdował się w samym centrum Petersburga, jednak oddzielony od ulicy wysokim kutym ogrodzeniem, zdobionym rytmicznie powtarzającymi się wzorami rombów, zdawał się podkreślać swój dystans wobec snującego się po niej tłumu. Przeszli przez otwartą bramę zwieńczoną figurami dwóch lwów na tylnych łapach, które w przednich trzymały herb, oczom ich ukazał się zgrabny piętrowy pałacyk z czterokolumnowym portykiem. Prowadził do niego półokrągły podjazd dla bryczek. Gdyby nie obecność Miti, Spirydon dawno już by zrejterował, onieśmielony splendorem budowli. Młody Klejgels jednak prowadził go pewnym krokiem do głównego wejścia, gdzie już nisko kłaniał im się postawny odźwierny z długą, siwiejącą brodą.

- Nikołaj Wasiljewicz jest u siebie w gabinecie? - zapytał go Mitia, póki sługa zdejmował z niego szynel i przyjmował z rąk Spirydona jego palto.

- Prosił przekazać, by panowie szli prosto do niego, bo musi jeszcze pojechać na wieczorne spotkanie w ważnej sprawie - odpowiedział odźwierny grzecznie, z szacunkiem i spokojem.

Zdjęli kalosze i przeszli do obszernego westybulu. Spirydon kątem oka dostrzegł szerokie schody prowadzące na piętro i wiszące na ścianach portrety. Przepych pałacu onieśmielał go, ale przede wszystkim przytłaczały go własne uczucia i wątpliwości. Obawiał się spotkania z Nikołajem Klejgelsem, rozmowy z nim, swoich reakcji i zachowań. Nie wiedział, czy będzie w stanie zachować spokój i godność, tak jak to sobie założył, czy emocje nie zaleją go jak fala sztormowa. Już teraz serce waliło mu w piersiach, a w gardle zaschło. Wytarł spocone ręce o spodnie i patrzył, jak Mitia puka do grubych drewnianych drzwi z mosiężną klamką i złoconymi wzorami, i uważnie obserwował misternie splecione roślinne pnącza, jakby od tego zależały jego dalsze losy.

- Proszę wejść! - rozległo się zza drzwi, krótko i zwięźle.

Spirydon próbował przełknąć ślinę, jednak gardło nadal było tak wyschnięte, jak gdyby znajdowali się pod palącym stepowym słońcem, a nie w wiecznie wilgotnym Petersburgu. Na miękkich nogach podążył za Mitią. Weszli do dużego, mrocznego gabinetu, ze ścianami pokrytymi częściowo boazerią z ciemnego drewna, częściowo zaś zastawionymi półkami na książki, które sięgały wysoko, aż pod sufit. Wypełniały je szczelnie oprawne w skórę woluminy. Pośrodku pomieszczenia znajdowało się masywne biurko, a nim leżały starannie uporządkowane dokumenty i materiały piśmiennicze. Na ścianie za biurkiem, dokładnie naprzeciw drzwi, wisiał ogromny portret cara Mikołaja II, który zdawał się witać każdą wchodzącą do gabinetu osobę przenikliwym spojrzeniem szarych oczu.

Za biurkiem zaś, w krześle z wysokim oparciem, siedział sztywno wyprostowany mężczyzna w średnim wieku, w generalskim mundurze ozdobionym całym rzędem orderów. Jego oczy, równie szare jak oczy cara, pozbawione jednak ciepła i inteligencji Mikołaja, patrzyły zimno i badawczo, zaś dolna część twarzy ukryta była pod sumiastymi, podkręconymi wąsami i ogromnymi bokobrodami. Wyłaniały się spod nich jedynie pełna dolna warga i gładko wygolony podbródek o stanowczym zarysie.

- Proszę spocząć. - Klejgels wskazał im dwa krzesła ustawione po przeciwnej stronie biurka, znacznie skromniejsze niż to, które zajmował on sam. - Dmitrij, czy to ten nauczyciel, o którym mówiłeś? - Jego oczy zwróciły się w stronę syna.

- Tak, ojcze. - Głos Miti brzmiał chłodno, choć jednocześnie słychać było w nim szacunek, a może też trochę lęku. - Spirydon Eulampiewicz Rozanow, mój kolega z roku, jeden z najlepszych studentów.

- Z seminarzystów, jak tuszę? - Głowa Klejgelsa obróciła się w stronę Spirydona i jego badawcze spojrzenie jak gdyby lustrowało siedzącego przed nim chłopaka.

- Tak, wasza ekscelencjo - wykrztusił Spirydon zachrypniętym, cichym głosem, z trudem powstrzymując się, by nie wstać z miejsca. - Syn kapłana ze wsi Dobrowitki w guberni pskowskiej.

Lata nadziei, lata przemocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz