XIX. Opowieść położnej

45 7 144
                                    

Zakołatał do drzwi. Odpowiedzią była cisza. Jeszcze raz, trochę głośniej. I po dłuższej chwili - ponownie. Nadal nic. Opuścił ręce i stał przed drzwiami w konsternacji. W pewnym momencie usłyszał jednak po drugiej stronie jakiś szmer, może stłumiony oddech, może odgłos poruszenia. Zabębnił pięściami w drzwi, głośno zawołał:

- Słyszę, że pani tam jest, proszę otworzyć. Muszę koniecznie porozmawiać! To dla mnie bardzo ważne, proszę otworzyć, na litość boską!

Wewnątrz domu dał się słyszeć nieco wyraźniejszy szmer, następnie odgłos otwieranej zasuwy, aż wreszcie drzwi uchyliły się i wyjrzała zza nich twarz kobiety w średnim wieku, okolona ciemnymi włosami poprzetykanymi siwizną. W młodości musiała być wyjątkową pięknością, nadal bowiem, mimo posiwiałych włosów i wygiętych w gorzką podkówkę ust, mogła zachwycić regularnością rysów twarzy i wielkimi zielonobrązowymi oczami o bystrym i przenikliwym spojrzeniu. Emanowało z niej przekonanie o własnej wartości, które jednak nie odpychało dumą i nieprzystępnością; wręcz przeciwnie, kobieta zdawała się pełna ciepła i życzliwości.

- Co się stało? Czego pan potrzebuje? - zapytała Spirydona cichym, niskim głosem.

- Olga Leopoldowna Polenowa, prawda? - upewnił się chłopak.

Kobieta skinęła głową i nadal wpatrywała się w niego uważnie.

- Chciałem porozmawiać o pewnej sprawie. To może być dla pani trudne, ale ja... bardzo potrzebuję dowiedzieć się czegoś więcej.

Twarz Olgi Leopoldowny zastygła, kobieta zaplotła dłonie i wygięła je lekko.

- Tak? O czym chce pan rozmawiać?

Spirydon nabrał powietrza w płuca i odpowiedział, patrząc jej prosto w oczy intensywnym, proszącym wzrokiem:

- O sprawie sprzed roku, tej, która zakończyła się śmiercią kobiety i procesem sądowym. Muszę poznać szczegóły... z powodów osobistych. Proszę...

Teraz ręce Polenowej zwinęły się w pięści, wargi zacisnęły mocno, a oczy straciły blask. Odetchnęła głęboko, opuściła głowę i przez dłuższą chwilę milczała. Spirydon patrzył na nią i miał wrażenie, że czuje ból, który ją przenikał. Intuicyjnie zrozumiał, że powinien dać jej czas.

- Proszę wejść - odezwała się w końcu Olga Leopoldowna, otworzyła szerzej drzwi i wpuściła Spirydona do środka.

Domek, w którym mieszkała, był malutki i urządzony po spartańsku, ale przy tym nieskazitelnie czysty. W pokoju, do którego wprowadziła Spirydona, znajdowała się wysłużona sofa przykryta białą szydełkową narzutą i malutki stolik pośrodku, a pod oknem stół z jednym krzesłem. Chłopak dostrzegł wzniesiony tam wysoki stos książek i częściowo zapisaną kartkę papieru, jak gdyby jego wizyta oderwała mieszkankę domku od nauki. Okna były już zasłonięte, pokój oświetlała lampa podłogowa umieszczona w kącie z prawej strony od wejścia.

Olga Leopoldowna wskazała mu miejsce na sofie, a sama wzięła krzesło i usiadła naprzeciw niego, z rękami równo ułożonymi na ciemnozielonej, zapiętej pod szyją sukni.

- Po co to panu? - zapytała cicho, ledwo słyszalnie. - Po co to panu ponad rok po sprawie? Nie wystarczy informacja w gazetach?

- Jestem w Petersburgu dopiero od września - wytłumaczył Spirydon. - I dopiero wczoraj dowiedziałem się, że taki... wypadek miał miejsce. Uderzył mnie jeden szczegół, ale nie wiem, czy to prawda, więc chciałbym poznać tę historię bezpośrednio od pani.

- Po co? - Położna wpatrywała się w niego uważnym, zmęczonym spojrzeniem.

Spirydon zakręcił się nerwowo na sofie.

Lata nadziei, lata przemocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz