VIII. Życie wiejskiego duchowieństwa

40 9 115
                                    

Po wyjeździe Wiktoryna Spirydon poczuł się niby przeniesiony w przeszłość. Wykłady uniwersyteckie, korepetycje, pokoik na poddaszu, spotkania w "Złotej Kotwicy", wizyta w teatrze i domu publicznym - to wszystko jak gdyby rozpłynęło się w petersburskiej mgle, a on sam na powrót trafił do oddzielonego od reszty świata przytulnego zakątka, którym rządziły zmieniające się cyklicznie pory roku. Rozkoszował się ciepłem leżanki na piecu i sytością prostych domowych posiłków, i z wielką chęcią włączył się w cięższe prace domowe. Rąbał drwa, nosił wodę, naprawił nawet kilka sprzętów, które ojciec Eulampiusz odłożył na później i które pokornie na owo "później" czekały. Z każdym dniem czuł, jak nabiera sił, które utracił w Petersburgu z powodu choroby oraz ciągłego siedzenia nad książkami.

Jednocześnie jednak wraz z powrotem sił wracały wspomnienia. Rodzinny dom i zimowa aura zbliżającego się Bożego Narodzenia przypomniały mu ostatnie spotkanie z bratem, rok temu, właśnie podczas świąt. Nikołaj dużo mu wówczas opowiadał o studiach, zajęciach w laboratorium, fascynujących go wykładach z chemii i fizjologii człowieka. Zastanawiał się, czy lepiej wybrać specjalizację teoretyczną i poznawać zasady rządzące światem roślin i zwierząt, czy może zamiast tego zdecydować się na coś bardziej praktycznego i kształcić się na lekarza? Ojciec, który przysłuchiwał się tym rozważaniom, wtrącił wtedy łagodnie, choć stanowczo:

- Zostań doktorem, Nikoleńka, wrócisz po studiach do nas na wieś i wiesz, ile dobrego będziesz mógł uczynić? Brakuje tu lekarza, małe dzieci mrą jak muchy, zwłaszcza latem. Uratowałbyś niejedną duszę i przysłużyłbyś się Bogu.

Nikołaj niby oponował, że teoretycy też są potrzebni, że dzięki ich odkryciom można leczyć coraz to więcej chorób, wcześniej śmiertelnych, ale widać było, że słowa ojca potraktował z wielką powagą. Przed samym wyjazdem do Petersburga, prosząc go jak zwykle o błogosławieństwo na drogę, dodał z namaszczeniem:

- Błogosław mnie, ojcze, i módl się, aby Bóg oświecił moją duszę i pomógł wybrać zgodnie z Jego świętą wolą. - I ucałował ojcowską dłoń, a stary kapłan ze wzruszeniem przytulił do piersi głowę syna, pokrytą długimi, niesfornymi kasztanowymi włosami.

Ten widok prześladował Spirydona, kiedy patrzył na ojca. W odróżnieniu od żony, nie wypytywał go o życie i naukę w Petersburgu, jak gdyby czekając, aż syn sam zechce się z nim podzielić tym, co było dla niego naprawdę ważne. Zamienili oczywiście kilka zdawkowych słów, Spirydon nawet pochwalił się swoimi sukcesami w łacinie i grece, ale baczne spojrzenia rodziciela, które od czasu do czasu zauważał, wyraźnie świadczyły, że ojciec Eulampiusz liczy na dłuższą rozmowę od serca. Tymczasem Spirydon czuł, że atmosfera powrotu do idylli dzieciństwa, którą upajał się przez pierwsze dni w domu, jest złudzeniem. Nie jest już małym chłopcem; ba, nie jest już nawet tym naiwnym chłopakiem, który w sierpniu wyjeżdżał do Petersburga. Zbyt dużo się wydarzyło w jego życiu w ciągu tych kilku miesięcy, a doświadczenia te sprawiły, że stał się kimś innym. Poznał studentów, poznał działaczy konspiracyjnych organizacji, a przede wszystkim - poznał kobietę. To ostatnie doświadczenie wraz z upływem czasu nabierało dla niego coraz większego znaczenia, a przeżyty moralny wstrząs ulegał zatarciu, ustępując miejsca wspomnieniu doznanej rozkoszy.

Właśnie dlatego unikał rozmowy z ojcem. Wiedział, że potępi jego wizytę w domu publicznym. Że nie zaaprobuje udziału w organizacji ani studenckich spotkaniach. A jeśli pominie to wszystko w swojej opowieści, to dręczyć go będzie poczucie, że zataił przed ojcem to, co najważniejsze. Uznał więc, że lepiej po prostu przemilczy, zachowując pozory, że wszystko jest jak dawniej i nic się nie zmieniło.

Sytuację rozładował przyjazd do domu Platoszy. Dwa dni przed Bożym Narodzeniem najmłodszy Rozanow zeskoczył z niedużym węzełkiem z sań, które obsiadła grupa uczniów szkoły duchownej, w większości zmierzających do miejscowości położonych jeszcze dalej od Pskowa. Z poważną miną, jak gospodarz, wyniósł woźnicy z domu grubą pajdę chleba i cebulę do zagryzania, i pokłonił mu się statecznie. A potem, gdy sanie odjechały, rzucił się na szyję mamie i rozpłakał głośno, tuląc się do niej z całych sił. Arina Pankratjewna też ściskała syna przez dłuższy czas, a potem wysłała Spirydona, by napalił w bani, i Platon wraz ze znajdującym się w węzełku dobytkiem został skierowany do porządnego mycia oraz przeglądu głowy i ubrań. Dopiero potem, w czystym domowym stroju usiadł wraz z resztą rodziny do stołu. Jego apetyt mógłby pewnie zadziwić postronnego obserwatora, jednak wszyscy w rodzinie Rozanowów doskonale wiedzieli, jak nędznie są karmieni uczniowie seminarium, więc tylko podtykali Platoszy najlepsze kąski.

Lata nadziei, lata przemocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz