Rozdział 13

55 13 7
                                    

Xavier. Xavier. Xavier. Xavier. Xavier.

To jedno słowo ciągle migało mi w umyśle jak czerwona syrena alarmowa. Nauczona przeszłością, wiedziałam, że nasze bliskie spotkanie nie może się skończyć dobrze.

Odsunęłam się od niego gwałtownie. Starłam się zachować spokój, ale to było prawie nie możliwe. Serce biło mi jak oszalałe. Oddech nienaturalnie przyśpieszył. Moja dłonie były lodowate. Z palców chyba w ogóle odpłynęła krew. Mój umysł cały czas wydawał jeden rozkaz: „Uciekaj!".

Chłopak musiał zobaczyć moją reakcją, bo trochę się zmieszał. Ja zdziwiłam się jeszcze bardziej, kiedy się odezwał.

- Przepraszam, Jasmine. Nie chciałem cię przestraszyć. I wiem, że to jest dla ciebie dość dziwna sytuacja, zważając na... Sama wiesz na co- powiedział bezradnie. Brak wrogości i kpiny w jego głosie były dla mnie takim szokiem, że myślałam, że zaraz zejdę na jakiś zawał. Gdy odważyłam wreszcie spojrzeć mu w oczy, poczułam jak nogi się pode mną uginają. Patrzył na mnie ze zmieszaniem, nadzieją i prosząco. To błaganie w jego spojrzeniu było zupełnie do niego mi nie pasowało. Cała ta mieszanka wydawała się dziwna w zestawieniu z jego osobą.- Chodzi o to, że... Żałuję, okej?- przyznał, nerwowo przeczesując włosy dłonią.- Przepraszam cię za wszystko, co robiłem i mówiłem. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym cofnąć czas i to wszystko zmienić. Wymazać. Chciałbym zacząć od nowa. Traktować cię inaczej. Lepiej. Tak jak na to zasłużyłaś. Zrozum, ja byłem wtedy głupim dzieckiem i chciałem zwrócić na siebie uwagę. Twoją uwagę.

Nie no, wszystko fajnie, ale ta desperacja w jego głosie i oczach zaczęła mnie przerażać. Były dwie opcje. Pierwsza: w nocy kosmici podmienili prawdziwego Xaviera i zastąpili go jakimś pieprzonym androidem. Druga: oberwał czymś mocno w głowę. A jako, że nie wierzyłam w coś takiego jak kosmici, to skłaniałam się ku drugiej wersji.

- Proszę, wybacz mi.- Spróbował mnie chwycić za rękę, ale szybko odskoczyłam.- Jas...

Zaczęłam się cofać. I oczywiście z moim szczęściem, musiałam na kogoś wpaść. Poczułam za plecami twardą klatkę piersiową. Oby to nie był, któryś z kumpli Xaviera. Silne ramię oplotło mnie w tali i przyciągnęło do ciała. To nie mógł być żaden przypadkowy chłopak. On nie zrobiłby tego tak delikatnie. Zrozumiałam, kto to, gdy owionął mnie jego zapach. Specyficzny szampon o pięknym i wyjątkowym zapachu i papierosy.

Sebastian.

Odetchnęłam z ulgą.

Przylgnęłam do niego. Brunet przeniósł rękę z tali na moje ramiona, obejmując mnie opiekuńczo.

- Coś się stało?- zapytał cicho.

Delikatnie kiwnęłam głową w stronę chłopaka naprzeciwko mnie.

- Nie było nas przy tobie przez kilka godzin, a już nie możesz opędzić się od chłopaków?- zażartował, kręcąc głową z niedowierzeniem.

- To nie tak...- zapewniłam, ale nie dałam rady dokończyć, bo Rayn odsunął mnie na bok i podszedł do Xaviera.

- Jaki masz problem, koleś? Jeśli dziewczyna mówi ci: „Nie", to czego nie rozumiesz- zapytał spokojnie. Stanął przed nim byle jak. Ręce w kieszeni i obojętny wyraz twarzy. Jedynym, co go zdradzało, były iskierki gniewu w oczach.

Wstrzymałam oddech.

Xavier nie należał do słabych osób. Był silny, bo trenował. Miał kruczoczarne włosy, które były luźno roztrzepane i błyszczące oczy. Kiedyś uważałam go za przystojnego. Do czasu...

Jednak teraz gdy stał naprzeciwko Sebastiana, wydawał się drobny i kruchy.

- Nie, bo ja po prostu...

Kumple mojego brata |14+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz