17. La Bush, babe

13 3 0
                                    


Od kilku dni Harry czuł się podle. Miał ku temu przynajmniej dwa powody. Pierwszym było nieustanne okłamywanie przyjaciela, drugim zaś list, jaki dzień po powrocie otrzymał od Hermiony.List sam w sobie był bardzo miły. Gratulowała mu pomysłu na walentynki i dziękowała, że pomógł Ginny oderwać się myślami od egzaminów. Z listu wynikało, że Ginny jest zachwycona niespodzianką jaką jej sprawił. W długiej na trzy stopy rozprawce, dokładnie opisała co myśli o każdym wydarzeniu, jakie opowiedziała jej Ginny, szczęściem kilka wspomnień pominęła. Cały listkończył się jednak pytaniem; „Czy wiesz, że Ginny była przekonana, że się jej oświadczysz?" Czuł się, jakby kolejny raz oberwał pałką od McLaggena. Nie, nie wiedział, że Ginny tak sądziła. Nawet przez myśl mu to nie przeszło. Czuł się teraz jak największy kretyn i nie miał najmniejszego pomysłu co z tym faktem zrobić. Co się zaś tyczy okłamywania Rona. Tu historia jest dłuższa. Wszystko zaczęło się tego samego dnia, w którym wrócili z Rio.

- Harry! - Usłyszał, nim jeszcze wysiadł z windy. - Nareszcie jesteś. - Z głębi korytarza kroczył ku niemu Eryk. Harry po raz pierwszy widział go poza Mordownią i uderzyło go, jak ogromny jest ten facet. Widziany w otwartej hali treningowej, lub za swoim biurkiem, nie robił, na przyzwyczajonym do bycia niższym, Harrym, takiego wrażenia. Teraz, widząc go w wąskim korytarzu, w pełni można było pojąć znaczenie jego sześć i pół stopy wzrostu, oraz dwukrotnie szerszych aniżeli u przeciętnego człowieka barków. Eryk wyglądał niczym zawodowy ciężarowiec.

- Coś się stało? - Jeszcze nigdy nie rozmawiali z nim poza salą ćwiczeń Ba, Eryk nigdy nie pokazywał się poza salą ćwiczeń, a co dopiero szukać kogokolwiek. Sytuacja była więc co najmniej niespotykana. - Pracę zaczynam dopiero za kwadrans.

- Ja za to skończyłem ją godzinę temu i tylko na ciebie czekam. - Podał Harremu swą muskularną dłoń. - Liczyłem, że wpadniesz przed pracą potrenować.

- Miałem kilka spraw po weekendzie do załatwienia. Więc, po co mnie szukałeś?

- No tak, coś słyszałem o weekendzie. - Mruknął, uśmiechając się delikatnie. - Wpadnij do mnie po zmianie, koniecznie. Cześć. - Klepnął Harrego w plecy, wymijając go w drodze do windy.

Popatrzył za nim, odrobinę skonsternowany. Szybko się jednak otrząsnął i skręcił do kwatery. Po ostatnim spotkaniu z Robardsem, wolał się nie spóźnić, zakładając oczywiście, że Robardsowi zechciało się zostać po godzinach.

- Potter! - Jednak mu się zechciało. - O której to się przychodzi do pracy! - Robards był wściekły, nawet jak na swoje standardy.

- Zaczynam za dziesięć minut, szefie. - Odpowiedział spokojnie.

- Nie, nie zaczynasz! - W głębi, za plecami Robardsa, Harry zobaczył Urquharta dającego mu jakieś, bliżej nieokreślone, znaki. - Zbieraj swoje śmieci i się wynoś.

- Czemu tym razem? - Harry spytał lodowatym tonem, choć zachowanie Urquharta, raczej wyjaśniało tą kwestię.

- Czy ja ci Potter nie mówiłem pierwszego dnia, że jak złamiesz mój rozkaz to wylecisz? - Robards stał tuż przed Harrym, tak że ten musiał mocno zadzierać głowę, by mogli mierzyć się wzrokiem.

- Mówił pan.

- No więc, zbieraj swoje śmieci. - Szef uśmiechnął się mściwie. - Wylatujesz.

- Nie sądzę. - Harry wyminął go, rozsiadając się w swoim boksie.

- Uważasz, że wiesz lepiej czy mogę cię wyrzucić? - Robards zawał się być zbity z tropu.

- Tak, w tym wypadku tak. - Ton głosu Harrego nie był już tak lodowaty. Na powierzchnię poczęły się przebijać pierwsze oznaki luzu. 

DEKADA MAGIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz