Rozdział 12 2/2

21 3 86
                                    

Homme nagle skamieniał i spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. Skupił się na swoich dłoniach, jakby ich nie poznawał. Dotknął nimi pleców, potem uda, a na koniec uniósł drżące palce do twarzy.

— Co się dzieje? — Słyszał, ale nie odpowiadał. — Homme?

Wstał gwałtownie i złapał obu mężczyzn za ręce. Obaj zadrżeli na ten gest.

— Musimy iść — powiedział ze spuszczoną głową. — Nie zostaniemy tu ani chwili dłużej.

Monstre zmarszczył brwi, ale również zacisnął palce na dłoni rycerza.

— Pójdziemy zaraz po tym, jak powiesz mi, co ci się nagle stało. W jednej chwili wyglądałeś na równie roztrzęsionego jak po przebudzeniu! — odparł, aż nawet Kiaran się zainteresował. Sam adresat tych słów je jednak zignorował.

— Nie ma czasu na rozmowy. Idziemy — rzucił tylko i zabrał swoje rzeczy. — Gdzie mój miecz?

— Skąd ten nagły pośpiech? — jego rozmówca nie dawał za wygraną.

— Jesteśmy w Cierniowym Lesie. Musimy się stąd wydostać w tej chwili. Gdzie jest mój miecz?

— Zaczekaj. Ja też chcę stąd iść, ale niepokoisz mnie. Powiedz mi, co się dzieje, a wtedy...

Homme nagle pociągnął go za rękę, tak, że Monstre mało nie stracił równowagi, a ich twarze znalazły się na tej samej linii i dzieliły je jedynie milimetry. Starszy z nich wstrzymał oddech. Miał idealny widok na głęboki brąz oczu Homme, lecz teraz nie prawie miodowy, a niemal czarny.

— Daj mi mój miecz — rozkazał rycerz, a mimo Ciszy, jego głos poniósł się echem między drzewami.

Monstre wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale skamieniał. Nie ruszył się, nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Jedynie wpatrywał się z niedowierzaniem w wysoko postawionego wojownika z Ludusa, który podlegał jedynie królowi. Mężczyznę, którego dopiero co poznał.

— Ja mam twój miecz — głos Kiarana był drżący z napięcia. Odpiął pas z orężem z własnych pleców i wyciągnął go do Homme. — Proszę.

Ten bez słowa zabrał swoją własność. Przypasał oręż do boku.

— Mamy tylko jedną torbę? — spytał. — Co się stało z resztą? I z końmi?

Kiaran zagryzł wargę, ale posłusznie odpowiedział:

— Zostały na brzegu lasu.

Homme na moment zacisnął powieki, ale potem rzucił chłopakowi torbę.

— Dobra — powiedział i zarzucił na siebie pelerynę, którą wcześniej pożyczył od niego Monstre. — Idziemy.

Nikt już nie protestował. Ruszyli w losową stronę, byle iść i wreszcie się stamtąd wydostać.

Krajobraz się nie zmieniał, tak samo, jak ich nastroje. Nikt się do siebie nie odzywał. Kiaran i Homme byli pogrążeni w swoich myślach, a Monstre patrzył to na jednego, to na drugiego i załamywał ręce.

No bo co miał zrobić? Co powiedzieć? Praktycznie nie posiadali zapasów, medykamenty były na wyczerpaniu. Musieli iść na własnych nogach, najsilniejszy z nich był ranny, a na znalezienie wyjścia się nie zapowiadało. Co za beznadziejna sytuacja!

Homme co jakiś czas rozglądał się wokół i nasłuchiwał. Gdy nie zauważał nic niepokojącego, szedł dalej. Czasem zaglądał do torby spoczywającej na ramieniu Kiarana i poruszał bezgłośnie ustami. Potem z powrotem zatapiał wzrok w nicości między drzewami. Monstre czasem zauważał cień przemykający w oddali, ale gdy nic do nich ostatecznie nie podchodziło, uznał, że nie warto niepokoić rycerza jeszcze bardziej.

Dzieło Potwora | Księga Pierwsza | Pierwszy SzkicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz