Rozdział 15 1/3

26 2 95
                                    

Zgodnie z zapowiedziami dullahany nie sprawiały kłopotów. Wręcz przeciwnie — przygotowały posłanie i rozpaliły ognisko. Zostawiły im wszystkie bagaże, by swobodnie nimi rozporządzali. Same natomiast poszły, jak to określiły: "na zbiory". Nikt nie odważył się tego skomentować.

Wieczór, choć jesienny, był ciepły i przyjemny. W powietrzu czuć było resztki powoli rozpływającego się lata. Wokół szeleściły drzewa i przemykały dzikie zwierzęta. Mimo spokoju otoczenie tętniło życiem. Przyjemna odmiana po głuchej pustce Cierniowego Lasu.

Monstre postanowił pogrzebać w tobołkach i ze zdumieniem wyciągnął z jednego książeczkę wykonaną w prymitywnym stylu. Niewielka, szyta, obleczona gadzią skórą. To nie nietypowa okładka go jednak zdziwiła, a zawartość kartek. Zdobiły je dziesiątki pięknych rysunków wykonanych węglem, tak dokładnych, że zdawało się, jakby zaraz miały opuścić swój papierowy świat. Głównie przedstawiały zwierzęta, rośliny, architekturę i produkty codziennego użytku. Cienie zgrywały się tak naturalnie, że narzucały umysłowi kolory i czarno—biały rysunek lisa nagle stawał się rdzawy, z fragmentami zielonej trawy. Przepiękne.

Monstre westchnął mimowolnie i odwrócił się do Somnisa, który wraz z nim przeglądał tobołki.

— To twoje? — zapytał. — Jest niesamowite.

Somnis jednak nie był równie zachwycony. Zauważywszy książkę w dłoni towarzysza, spiął się cały i jednym ruchem wyrwał mu przedmiot. Schował go natychmiast do torby, która nie opuszczała jego ramienia. Była ona sztywna, skórzana, i, choć szeroka, to dość wąska.

Gdy szkicownik znalazł się poza zasięgiem niepowołanych rąk, Somnis przymknął powieki. Otworzywszy je znowu, zobaczył przed sobą twarz Monstre, przekrzywioną w wyrazie niezrozumienia. Natychmiast zrozumiał swój błąd i uśmiechnął się przepraszająco.

— Przepraszam — powiedział znowu łamanym francuskim, choć cała reszta, zapewne ze względu na Kiarana, komunikowała się między sobą po angielsku. — To moje.

Monstre pokręcił na to głową, równie zrelaksowany co przed momentem.

— Jasne, nie martw się. Też mam coś, na czym mi zależy. — Z tymi słowami rzucił okiem na Homme, który siedział obok Kiarana i coś do niego mówił. — Chyba ci jeszcze nie podziękowałem, no nie? Uratowałeś go. Mam u ciebie dług.

Odpowiedź Somnisa ograniczyła się do wesołego pomruku. Nie musiał nic mówić — wiedział, że osiągnął już swój cel. Monstre, ten chłodny, wycofany człowiek już obdarzył go swoją przychylnością i zaufaniem. A wystarczyło tylko ochronić coś dla niego ważnego. Trzeba było sporej dawki szczęścia, by wydarzenia ułożyły się w tak pomyślny sposób.

Ten pechowy przybłęda o słabym umyśle okazał się całkiem przydatny.

Teraz Kiaran siedział skulony pod swoim drzewem i uparcie milczał, gdy Homme próbował nawiązać z nim rozmowę.

— Masz prawo się bać — mówił rycerz. — I tak myślę, że jesteś bardzo silny!

Urwał na moment i zaczekał na reakcję, jednak ta nie nadeszła. Wyciągnął dłoń do chłopaka, ale wycofał ją po namyśle. Zamiast tego, skupił się na obrazie wschodzącego księżyca. Tego wieczora na niebie lśnił kształt rogalika.

— Bardzo wiele przeżyłeś — powiedział w końcu — i najprawdopodobniej w środku wciąż ogromnie cierpisz. Dlatego... Dlatego nie spiesz się. Nie mogę w tej chwili zagwarantować ci wygodnych warunków, zdjęcia klątwy, ani tym bardziej powrotu do domu, ale wiedz, że ty i twoja sprawa to jedne z moich priorytetów. Jeśli będzie trzeba, poświęcę dla nich swoje życie.

Dzieło Potwora | Księga Pierwsza | Pierwszy SzkicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz