29. Bezwarunkowa miłość.

358 16 8
                                    

Aiden

Wpatrywałem się w sufit, rozmyślając o tym, co powiedziała mi Nicole. Miała rację. Ojciec się starał. I to bardzo. Za każdym razem odczuwałem od niego bezwarunkową miłość. A to powinno być najważniejsze, prawda?

Czasami miałem wrażenie, że się obwiniał za to, co się stało. Nie potrzebnie. Nie winiłem go. Już nie, w każdym razie. Gdy byłem młodszy, owszem czułem nienawiść do ojca, że nic nie widział. Że całował matkę na moich oczach, patrząc na nią z miłością, kiedy ją przeżywałem w nocy przez tą kobietę piekło na ziemi. Nienawidziłem też siebie, że nie potrafiłem inaczej pokazać tego, iż byłem krzywdzony.

Nasza relacja była zawsze w normie, jeśli można, to tak w ogóle nazwać. Zazwyczaj to, z Wesem grał w PlayStation i grał w piłkę, gdyż ja wolałem wyjść poskakać na trampolinie, albo po prostu większość czasu posiedzieć w ciszy i samotności. Nie lubiłem głośnych dźwięków, irytowały mnie.

Mama była typem osoby, która była z natury cicha.

Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że w tej ciszy czai się diabeł, który zniszczy mnie na wieczność.

Kochałem z nią przebywać. Czytała mi bajki i opowiadała historię z dzieciństwa, a potem… Coś się zmieniło. Patrzyła na mnie inaczej. Patrzyła na mnie, jak drapieżnik na ofiarę. Czułem się niekomfortowo. Bałem się swojej mamy.

Gdy po raz pierwszy, to zrobiła czułem się brudny, a przecież miałem tylko osiem lat, nie byłem pewny, co właściwie się wtedy stało. Wiedziałem tylko jedno, to co mi zrobiła było złe. Bolało mnie, a dla dziecka ból kojarzy się z czymś złym. Moja podświadomość z automatu kazała się przed nią bronić, ale byłem za mały, żeby cokolwiek zrobić. Mogłem ją jedynie nienawidzić.

Poczułem, jak obok mnie materac się gwałtownie ugiął. Zaskoczony wydałem okrzyk, a potem spojrzałem w bok, widząc roześmianego Wesa. Nawet nie usłyszałem, że wszedł do pokoju. Zacisnąłem szczękę, po czym wyciągnąłem poduszkę spod głowy, a następnie z impetem uderzyłem nią w jego twarz, na co jedynie się głośniej zaśmiał.

— Mogłem dostać zawału — poskarżyłem się, gdy chwilowy gniew na brata, zamienił się w rozbawienie.

Wyszczerzył kły, a mi mimowolnie uniosły się kąciki ust.

— Tak się zamysliłeś, aż przez chwilę myślałem, że nie żyjesz.

Wywróciłem oczami na to postrzeżenie.

— Co chcesz? — zapytałem, prostując się do pozycji siedzącej.

— Bądź milszy dla swojego ukochanego braciszka. — Szturchnął mnie barkiem.

Wywróciłem oczami, nie mniej jednak na moich ustach cisnął się szeroki uśmiech.

Kochałem Wesa. Był nie tylko bratem, ale też najbliższym przyjacielem. Zawsze mnie wspierał i się o mnie troszczył, choć czasami było tego za dużo, czym mnie szalenie wkurzał.

— Mów, co ci ciąży na sercu — ponagliłem, klepiąc go po policzku, na co zrzucił moją dłoń.

— Chodzi o Nicole — oznajmił.

Na dźwięk jej imienia moje serce przyspieszyło, a przed oczami pojawił mi się obraz przepięknej twarzy brunetki. Widziałem, jej przepiękne szafirowe oczy. Mogłem policzyć ilość piegów na jej nosie, miała ich trzydzieści. Górna warga Nicole była idealnie wykrojona, a dolna była pulchna, wyglądała, jakby przykładała kilka godzin kostkę lodu. Nicole Valentine cała była idealna. Była waleczna i dobra. Obok niej czułem się sobą. Zwykłym sobą. Tym nudnym, aczkolwiek szczęśliwym Aidenem.

Krew Diabła ( Błędy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz