33. Chęć do życia.

314 13 10
                                    

Elliot

Wypadłem z pomieszczenia, jak z procy. Potykałem się o własne nogi, gdy przemierzałem korytarz w kierunku Deana, który stał sparaliżowany przed otwartymi drzwiami do pokoju Nicholasa.

Moje serce stanęło, a powietrze ugrzęzło mi w gardle, gdy moim oczom ukazał się brat. Leżał na ziemi, krztusząc się białą pianą z ust. Trząsł się, zaciskając pięści. Jego oczy były wbite w tył czaszki, a w zgięciu łokcia zwisała strzykawka z jakimś gównem.

Ominąłem Deana, lekko go szturchając i upadłem na kolana przed siedemnastolatkiem. Wyjąłem igłę z jego ciała. Po omacku szukając… Właśnie… Nie wiem! Jakiegoś ratunku, cokolwiek.

— Idź do Brooke, niech zadzwoni po pogotowie — zwróciłem się do młodszego brata, a gdy nadal stał w tej samej pozycji bez żadnej reakcji, krzyknąłem: — Dean!

Spojrzał mi w twarz, a po jego policzkach spłynęły łzy. Pokręcił głową, po czym zniknął za ścianą.

— Coś ty zrobił? — Wyszeptałem drżącym od przerażenia głosem, gdy kładłem jego głowę na swoje uda. — Będzie dobrze, braciszku — załkałem, trzęsąc się od stóp do głów. — Nie pozwolę ci odejść. Nie ma takiej opcji, rozumiesz? Nie odchodź. Wytrzymaj jeszcze trochę.

Włożyłem palce w jego włosy, głaszcząc jego skórę.

— Przepraszam — szepnąłem, pochylając się, żeby ucałować jego czubek głowy. — Przepraszam, że nie byłem przy tobie, gdy mnie potrzebowałeś. — Nadal nie kontaktował. Trząsł się w konwulsjach. — Ale teraz jestem. Jestem, słyszysz? Jestem przy tobie. Nicholas… Błagam…

Panika i strach, to jedyne co czułem w tamtym momencie. Miałem wrażenie, że dusza ulatywała nie tylko z niego, ale i ze mnie.

Umierałem wraz z nim.

— O Boże! Nicholas! — Przerażający wrzask dotarł do moich uszu, a potem w polu mojego widzenia pojawiła się Nicole, która opadła na kolana naprzeciwko nas.

Płakała, jak nigdy dotąd. Dusiła się łzami, zaciskając paznokcie na biodrze brata.

— Będzie dobrze — zapewniłem ją, gdy na mnie spojrzała czerwonymi oczami od płaczu. — Musi być.

Sam w to nie wierzyłem.

Przez cały ten czas siedziałem na podłodze z głową Nicholasa na udach. Po dwóch minutach przybiegła Brooke, aby powiadomić mnie, że pogotowie już jedzie. Nicole klękała przed nami, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Dean stał w progu drzwi, wciskając twarz w klatkę piersiową blondynki, która stała cała i wpatrywała się w całą scenę szeroko otwartymi oczami, w których krążyły łzy.

— Gdzie jest ta cholerna karetka! — wydarłem się na całe gardło, gdy ciało Nicholasa stężało mi w ramionach.

                                ***
Nicholas

— Idź do Brooke, niech zadzwoni po pogotowie — Ktoś krzyknął. To chyba Elliot. — Dean!

Co się dzieje? Chciałem zapytać, ale nie mogłem. Wszystko mnie bolało. Moje ciało było poza moją kontrolą.

— Coś ty zrobił? — Poczułem, że ktoś unosi moją głowę i kładzie na czymś miękkim.  — Będzie dobrze, braciszku — Płakał? Nie byłem pewny.  — Nie pozwolę ci odejść. Nie ma takiej opcji, rozumiesz? Nie odchodź. Wytrzymaj jeszcze trochę.

Przepraszam… Nie mam siły…

— Przepraszam. — Co? — Przepraszam, że nie byłem przy tobie, gdy mnie potrzebowałeś. — Zawsze byłeś przy mnie. — Ale teraz jestem. Jestem, słyszysz? Jestem przy tobie. Nicholas… Błagam…

O co mnie błagasz? Elliot, o co mnie prosisz?

Co się dzieje? Dlaczego nie mogę ruszyć nogami, ani rękami? Dlaczego ból znika? Powinno mnie boleć.

— Kocham cię. — Nicole? — Nie zostawiaj mnie. — Nie chcę tego. — Nie poradzę sobie bez ciebie. — Poradzisz. Jesteś silna. — Umrę wraz z tobą, więc błagam nie umieraj. — Nie możesz umrzeć. Jesteś moją siostrzyczką. Moją drugą połówką.

Chyba ktoś mnie dotyka.

Chyba ktoś mnie czymś kłuje.

Coś mnie ściska.

Coś mnie unosi.

Dlaczego mną tak telepie?

Co to za dźwięk?

— Och, chłopaku… — zaczął męski głos. — Twoja rodzina na ciebie czeka. Możesz nam pomóc? Powalcz trochę, okej?

Walczyć? Dlaczego mam walczyć?

— Od razu na OIOM! — krzyknął jakiś mężczyzna.

Czy ja jestem w szpitalu? Czy ja umieram?

                                ***
Elliot

— Co z nim? — To było pierwsze, co powiedziałem, wbiegając do gabinetu lekarza prowadzącego.

Gdy przyjechaliśmy do szpitala, nie mogliśmy wejść do sali. Nie dostawaliśmy żadnych informacji, ani nie mogliśmy go zobaczyć, więc od razu po informacji kto jest jego lekarzem w recepcji, ruszyłem do drzwi z plakietką jego imienia.

Siedział na fotelu, uzupełniając jakieś dokumenty. Uniósł na mnie wzrok, zdejmując okulary. Przetarł nasadę nosa, zanim się odezwał:

— Proszę się uspokoić i usiąść. — Wskazał na krzesło przy biurku. — Musi pan się przestawić, bo nie wiem o kogo pan pyta.

Nie chciałem siedzieć. Chciałem wiedzieć, co z moim bratem.

— Elliot Valentine, brat Nicholasa Valentine’a. Przyjechał godzinę temu karetką do tego szpitala.

— Proszę usiąść — powtórzył spokojnie i wstał, czym mnie rozjuszył.

— Nie będę siadać! — warknąłem. — Chcę wiedzieć, co moim bratem!

— Dowie się pan o wszystkim, tylko proszę usiąść. — Patrzył na mnie bez wyrazu, a jego ton był stanowczy i władczy.

Wziąłem głęboki wdech, aby się uspokoić, po czym zsunąłem się na krzesło.

Andrew Duncan, bo tak miał na imię, zasiadł ponownie na swoim miejscu, opierając łokcie o blat.

— Stan Nicholasa jest na razie stabilny — zaczął, złączając dłonie. — Przedawkował fentanyl i midanium. Zapadł w śpiączkę. Wystąpiło u niego zatrzymanie akcji serca, ale na ten moment mamy wszystko pod kontrolą — poinformował mnie o tym wszystkim formalnym tonem, choć przez moment usłyszałem nutkę współczucia.

— Śpiączkę? — wykrztusiłem, a przed moimi oczami pojawiła się mgła.

Mężczyzna skinął głową.

— Na jak długo? — zapytałem, wbijając paznokcie w skórę dłoni pod blatem.

Ale tak naprawdę, to wszystko zależało od Nicholasa i jego chęci do życia. 

Krew Diabła ( Błędy)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz