Rozdział 10

192 27 45
                                    

Xavier

Szedł spokojnym tempem, nigdzie się nie spieszył, choć powinien. Jego kroki odbijały się echem po pustym korytarzu, wypełnił wszystkie zadania na dzisiaj, a przynajmniej tak starał sobie wmówić. Gdyby ktoś zobaczył teraz jego twarz pomyślałby, że widzi żywy posąg, wykuty z beznamiętną miną i spokojem. W jego umyśle, natomiast toczyła się nieustannie wojna. Ogarnęła go znajoma irytacja, dlaczego to zawsze musi być takie trudne, czy chociaż raz problemy nie mogłyby same się rozwiązać bez jego udziału? Czasami miał ochotę krzyczeć by pozbyć się tego ciężaru na sercu albo czymkolwiek co z niego zostało. 

Musiał porozmawiać z Devinem, wiedział, że na próżno go terasz szukać. Odkąd pojawił się w jego życiu dwa lata temu nie potrafił odgadnąć, gdzie znika, jakimś cudem i tak zawsze zjawiał się tam, gdzie go potrzebowano. Kierował się w stronę mieszkania, które razem wynajmowali, a chłodne powietrze otrzeźwiło jego zmysły. Czy mógł nazywać siebie lojalnym przyjacielem? – przypomniał sobie o wszystkich ludziach, którzy przewinęli się w jego życiu. Chciałaby, jak wiadomo, ile ludzi tyle opinii, obawiał się, że na jego temat większość nie byłaby pochlebna. Dwóch nie chciało go znać, a dziewczynę która oddałaby mu serce, gdyby jego własne umarło musiał porzucić. Widział jej wszystkie wiadomości, a nawet zapisał je w chmurze, niejednokrotnie śmiał się z jej szkolnych historii i martwił się jej troskami. Nie było dnia by o niej nie myślał ani nocy by nie wpatrywał się w ekran telefonu. A teraz tu była, tak blisko i też cierpiała. Jak mógł być tak głupi i proponować jej wspólny nocleg? Wydostanie się z akademika w tym przypadku było najmniejszym problemem, nienawiść jej braci a także jej bezpieczeństwo, to nie mogło się udać. W gruncie rzeczy powiedział to w przypływie emocji, nie szukając innego rozwiązania a próbując zagłuszyć własną tęsknotę.

Dlaczego na powrót miałby otwierać stare rany? Ta nigdy się nie zagoiła, podobnie jak ta po rodzicach, którzy jak tylko się dowiedzieli przyjechali to potwierdzić, zawsze chwalili się czystym rodowodem, a to, że ich syn jest jednym z ludzi nocy było dla nich jak cios prosto w serce. Nigdy nie zapomni pogardy we wzroku ojca, a obrzydzenia i porażki w matki. Natychmiast zabronili mu się kontaktować ze sobą i podkreślili, że kreatura, którą się stał nie jest ich synem. Przekleństwo zaczynało się objawiać w wieku dojrzewania, a większość umierała, zanim zdążyli dotrzeć do akademii u niego głos pojawił się, dopiero gdy tu dotarł. Nie było, więc wcześniej żadnych przesłanek, że może być z nim coś nie tak i zyska lokatora. Klątwa nie tylko obciążyła duszę, ciało, ale przede wszystkim umysł. Starał się z nim walczyć, ale im dłużej demon siedział w jego środku, tym trudniej było mu rozpoznać, czy myśli należą do niego. Walczył z tym, tak jak uczył go Devin, dzisiejszy widok Tommy'ego nie zaskoczył go, chociaż zasmucił. Ten chłopak miał w sobie tyle dobrej energii dopóki jego umysł pozostawał jasny, ostatnio jednak przegrywał swoją walkę. Nie wiedział, co dokładnie wydarzyło się w parku, ale dziękował, że Raven nic się nie stało. Widział co przeczytała w ich księdze do literatury i pierwszy raz był zadowolony, że formuła anatemy została tam okrojona, brakowało kilku wersetów. Zwłaszcza tego jednego:

Demony nocy duszą twoją władać będą aż ugniesz się piekieł odmętom.

Widział, jak jej oczy lśniły, gdy na niego patrzyła, jakby odnalazła dawno zaginioną rzecz, jakby wróciła do domu. Skąd to wiedział? Czuł dokładnie to samo. Czy gdyby poznała prawdę też by się od niego odwróciła? Tego by nie zniósł, był pewien.

Przyjdzie taki czas gdy sekrety wyjdą na jaw, do tego czasu chciał się jednak łudzić.

Otworzywszy drzwi zastał ciszę której się spodziewał, ściągnął buty i ustawił je równo przed szafką, lubił jak jego rzeczy pozostawały uporządkowane. Zerknął do salonu połączonego z kuchnią, pustka. Całe mieszkanie było nowocześnie urządzone, w ciemnych kolorach ale bez żadnych dodatków. Mieszkał tu już prawie rok a nie widział ani jednego dodatku bądź osobistej rzeczy współlokatora, wszystko wyglądało tak jakby dopiero przyszedł oglądać mieszkanie do wynajęcia, być może w pokoju przechowywał swoje skarby a tam nigdy nie zaglądał. Jedyny raz gdy tam zapukał przez szparę w drzwiach widział łóżko a raczej coś na kształt łóżka i szafę. On w przeciwieństwie pokój miał zapełniony do granic możliwości, wolne ściany założył regałami z książkami. Miały w sobie tak wiele pięknych słów jakich nigdy nie usłyszał, opowiadały historie tak jakby zawsze czekało się na dobre zakończenie. Często ich używał bo jak miał opisywać miłość albo troskę własnymi słowami? Nikt na niego czekał aż wróci do domu, nikt dla niego nie gotował i nikt mu nie czytał bajek. Czy tęsknił za starym życiem? Tak ale już nigdy nie chciał wracać. Tęsknił za smakiem potraw, teraz już bardzo rzadko cokolwiek jadał, pił tą wstrętną miksturę dwa razy dziennie, która tłumiła moce demonów w tym jego własne także. Jej glutowata konsystencja i ziemisty smak skutecznie zniechęcały go do próbowania czegokolwiek innego, jej ogromnym minusem był sekretny składnik zmieniający odczucia kubków smakowych a podaż kaloryczna była wystarczająca nawet dla tak ciężko trenujących chłopaków jak oni. Trening był obowiązkowy i wyczerpujący, przygotowywano ich w końcu do życia które czekało na nich po ukończeniu szkoły. Osobista służba w obronie korony, niesamowicie myląca nazwa wydawałaby się być zaszczytem. Było to jednak całkowite przeciwieństwo przywileju wstąpienia do kwadry Cayaha. Ci którzy przeżyją cały okres szkolenia poddani są ocenie i przydzielani w zależności od posiadania mocy lub umiejętności do czarnych interesów które załatwiane są w tajemnicy szarej strefy. Słyszał o testowaniu nowych rodzajów trucizn na jednym z obdarzonych który był odporny na ból co nie oznaczało że był nieśmiertelny. Umarł tragicznie oszpecony. 

Wydawać by się mogło, że królestwo Krona gorliwego wyznawcy Helliry będzie rządzone sprawiedliwie, a sam król z dynastii Regnandi jest władcą prawym i mądrym. Dotychczas też tak myślał, dopóki nie zobaczył, w jakich warunkach i co przechodzą jemu podobni. Nie można być dobrym królem, nie widząc, ile krzywdy wyrządza się innym. Gdyby tylko inni widzieli, jak daleki jest od ideału mężczyzna, którego podziwiali. Nawet nie wiedział kiedy zmógł go sen, ostatnim co pamiętał było przeczytanie już wcześniej odczytanego smsa od Rii. 

***

Budzenie się wyspanym we własnym ciepłym łóżku jest ogromnym przywilejem, ale wyrwanie z tego snu nie jest już takie przyjemne. Hałas który dobiegał z kuchni obudziłby nawet dozorczynie Medov która znana była z kamiennego snu na swoich zmianach. Nie gotowali, NIGDY. Podejrzewał że nawet nie posiadali stosownych do tego przedmiotów, garnków czy patelni, to też dziwne wydawało się że akurat stamtąd dochodzą jakieś dźwięki. 

Wstał więc szybko, pocierając oczy ze zmęczenia. Popatrzył na zegar w telefonie który wskazywał 21:05. Do diabła ktoś wyrwie na głowę za takie zachowanie, kogo tym razem nogi przyniosły? Ku jego zdziwieniu na środku kuchni stała beczka której pojemność przekraczała co najmniej 200 litrów a na niej siedział Devin kompletnie zalany śpiewając jakąś dziwną piosenkę

Mógłbym pójść spać,

nie mam czego się bać,

Ty za to masz,

wierć się więc wierć 

bo przyjdzie śmierć

a śmierć to ja.

Nigdy nie widział go w takim stanie, zawsze poważny, budzący grozę chłopak przed którym nawet niektórzy z profesorów mieli respekt nawalił się jak szpadel.

- Skąd masz tą beczkę - zapytał Xavier z szokiem wymalowanym na twarzy.

- Nie zaprosili nas na imprezę więc ukradłem im cały zapas - odpowiedział z pewnym siebie uśmiechem.

- Komu???

- Jak komu? Naszym drogim druhom z kwadry. Tylko oni mają dostęp do takich trunków chociaż burbonu się nie spodziewałem. Szklaneczkę? - nie czekając na odpowiedź wyciągnął rękę w jego stronę.

- Jak Ty to zrobiłeś? 

- Wystarczyło że chciałem to zrobić. - jego wzrok nie wydawał się mętny, oczy pozostawały ciemne i nieprzeniknione jak zawsze.

- Ok, nie chcesz wchodzić w szczegóły to nie. Chciałem z Tobą porozmawiać, chyba jednak poczekam do jutra.

- Mów, alkohol nie będzie odpowiadał za mnie - mruknął.

- Byłem u Tommy'ego - mina Devina wyrażała obojętność, nie pytał, czekał cierpliwie.

- Czy to było konieczne? - wiedział że ciąży na nim wielka odpowiedzialność, mimo tego nie zawsze zgadzał się z jego metodami działania. 

Nie odpowiedział, po jego twarzy nie widać było jednak skruchy.

- Jest jeszcze jedna delikatna rzecz..

- Dziewczyna Woormwoodów. - zgadł, zbyt dobrze czytał z ludzkich emocji by nie wiedzieć.

- Co zrobisz? - zapytał z troską w głosie.

- Dostała ostrzeżenie, następnym razem może spotkać ją coś nieprzyjemnego.

- Nie możesz jej nic.. - ostrzegawcze warknięcie kazało mu przestać mówić. Nie powinien się do niego tak zwracać, pochylił głowę. 

W końcu nawet on musiał go słuchać.

ille qui regit

Intrygi nie były jego specjalnością, ale musiał rozdzielić ich światy. Wiedział, jaki potrafi być okrutny, a mimo to nie mógł odejść. Postanowił to zrobić za wszelką cenę, ostatecznie w tej walce nie chodziło o niego, a przynajmniej nie tylko o niego.

Czekało go jednak trudne zadanie, gdyż największy z chodzących demonów wybierał się na imprezę i to nie byle jaką. Jak jednak powstrzymać kogoś, kogo nie da się powstrzymać?

Witam serdecznie  :)
Proszę dajcie znać jak podoba się wam ta część pisana z innej perspektywy. Mam nadzieję że powoli rozjaśniam fabułę. Jak zwykle bardzo dziękuję za wszystkie gwiazdki i opinie. ❤️

Kapłanka światła nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz