Rozdział 14

111 20 77
                                    

Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Autor tego przysłowia musiał być mądrym człowiekiem, bowiem w słowach tych skrywa się głęboka prawda: same intencje nie wystarczą, aby przynieść zamierzony skutek.

Myślała o tym, schodząc schodami z wieży do głównego holu, przytłoczona natłokiem wrażeń. Telefon, który trzymała w kieszeni, wibrował na jej udzie. Westchnęła więc i spojrzała na ekran. No tak, nie mogła przecież wiecznie go ignorować.

- Witaj tato.

- Moja droga, co jest ważniejsze od rodziny, że nie masz czasu oddzwonić? Musiałem wczoraj kontaktować się z Laurentem, aby dowiedzieć się, dlaczego córka mnie unika - powiedział z wyrzutem.

Odetchnęła z ulgą, wczorajsza rozmowa z ojcem oznaczała, że nie miał pojęcia o dzisiejszych wydarzeniach. Chwilowo nie będzie musiała mu nic tłumaczyć, powinna mu powiedzieć, ale jeszcze nie była na to gotowa. Najpierw chciała poukładać to w swojej głowie.

- Przepraszam - przybrała skruszony ton.

- To wszystko przez natłok nauki i nowych rzeczy - tłumaczyła.

Koniec końców nie było to kłamstwo, przemilczenie prawdy.

- Czyżby przerastał cię poziom w akademii? Przygotowywaliśmy Cię do tego, zanim zaczęłaś stawiać pierwsze kroki. Nie sądziłem, że cokolwiek może sprawiać ci trudności na tak wczesnym etapie - powiedział to z wyczuwalną dezaprobatą i rozczarowaniem w głosie.

- Oczywiście, że nie! Po prostu to wszystko jest dla mnie nowością - wytłumaczyła, czując rosnącą presję.

Zawsze i pod każdym względem musiała być doskonała.

- Czy mogłabym porozmawiać z Jasperem? - zmieniła temat.

- Nie, dzisiaj już za późno. Położył się spać - odpowiedział z lekkim wahaniem, po czym odchrząknął.

- Czy wszystko z nim w porządku? - zapytała zmartwiona.

- Zamarzł na treningu i wrócił przemęczony.

Od śmierci matki jej największym zmartwieniem było zdrowie członków rodziny; najmniejsze przeziębienie w jej oczach rosło do rozmiaru epidemii. W końcu choroba mogła być dziedziczna, nikt nigdy tego nie wykluczył.

- Przekażesz mu, że rozmawialiśmy - odchrząknęła - i że go kocham - te słowa wypowiedziała dużo ciszej.

- Tak.

- Przypominam, że chciałbym być informowanym na bieżąco - powiedział, przybierając na nowo służbowy ton.

- Wykonać - odpowiedziała, jak żołnierz.

***

W głównym korytarzu, zamiast skręcić w stronę schodów prowadzących do jej komnaty, stopy poniosły ją w kierunku drzwi wychodzących na dziedziniec. Chciała zaczerpnąć świeżego powietrza, nie martwiła się wieczornym zakazem opuszczania i godziną nocną. Widziano, że została wezwana do dyrektora, a poza tym nie zamierzała wychodzić na długo. W świetle ostatnich wydarzeń nie byłoby to ani mądre, ani bezpieczne.

Bezchmurne niebo, usiane milionem gwiazd, sprawiło, że westchnęła z zachwytem. Chłodny wiatr owiewał jej skórę, a ona lekko zadrżała. Ruszyła przed siebie, wzdłuż starego, rozpadającego się z upływem czasu kamiennego muru, pokrytego pnączami, które w związku z porą roku przybrały brunatno-pomarańczowy kolor. Tęskniła za domem; pamiętała, jak mama pozwoliła im zorganizować prawdziwy biwak w ogrodzie. Na kocu ustawiła duży wiklinowy kosz z własnoręcznie robionymi kanapkami i owocami z ich sadu. Zaparzyła też ziołową herbatę z miętą do kubków z termicznego szkliwa. Leżała obok niej i opowiadała historie. To piękne wspomnienie było jednym z ostatnich, w których choroba jeszcze się nie ujawniła. Spotęgowało jednak jej smutek; nie chciała płakać. Przetarła zdradzieckie oczy, które wolały słuchać jej serca, niż rozumu.

Kapłanka światła nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz