Rozdział 16

105 21 61
                                    

"Zakres władzy poszerza się wraz z ilością osób, które jej podlegają"


Xavier

Stojąc na dziedzińcu, pod jedną z najstarszych wież Akademii Ethereal Miracle, z przymkniętymi oczami wsłuchiwał się w mroźny wiatr, który huczał, szarpiąc poły jego ciemnego munduru. Strój ten, choć skromny, miał w sobie pewne niewielkie zalety. Był niesamowicie komfortowy i łatwo było w nim wtopić się w otoczenie. Jeśli można szukać zalet w czymś tak okrutnym jak nieprzyjemny lokator, który zamieszkiwał jego głowę. Kiedyś trudno byłoby mu się do tego przyznać, ale teraz stawiał sprawę jasno: choćby nie wiem, jak bardzo tego pragnął, nigdy więcej nie będzie sam na sam ze swoimi myślami. Nawet magiczny napój, który pił na śniadanie, nie był w stanie całkowicie wyeliminować tego uciążliwego głosu.

 Niektórzy z jego młodszych towarzyszy trzęśli się z zimna. Co prawda, nie odczuwali go tak intensywnie jak dawniej, ale dzisiejszy wieczór był wyjątkowo chłodny. Jego skórę w odkrytych miejscach przyjemnie pieścił wiatr, jakby dotykał rozgrzanego po ciężkim wysiłku ciała.

 Tej nocy, pierwszoroczniacy stanowili skromną, ledwie niewielką grupę – zaledwie siedem niepewnych dusz, o połowę mniej niż jego rocznik, kiedy tu przybył. Stali w szeregu, nie wydając dźwięków, niczym wartownicy na skraju przepaści. Devin nakazał milczenie, zanim kazano im się tu zebrać. Polecił również, by nie reagowali emocjonalnie na żadne rozkazy, które padną. Mówił to ze spokojem i bez emocji, a mimo to po raz pierwszy dostrzegł w jego oczach coś innego niż bezdenną nicość. Przez moment miał nawet wrażenie, że jego ręka lekko zadrżała. Potem jednak skarcił się w myślach. Ten chłopak nie odczuwał takich emocji. Rozejrzał się w poszukiwaniu jego osoby.

Zgubił się w tych myślach i już prawie przeklął, gdy zauważył, go wychodzącego przed szereg, dumnym krokiem, ustawiając się na samym jego przodzie. Trzeba było przyznać, był urodzonym przywódcą. Jakby sam mrok dał mu przepustkę do tej roli.

Generał Oneyed zszedł na dziedziniec, jego mroczna sylwetka mocno kontrastowała na tle jasnej tarczy księżyca. Nie spieszył się.

Nie sposób było pomylić go z nauczycielem. Większość z nich zamieszkiwała teren szkoły, a raczej budynek na jej terenach. Był on specjalnie do tego przystosowany i imponujący swoim rozmachem, gdzie mieli swoje kwatery i wszelkie udogodnienia. On, jednak wybrał samotną twierdzę w najstarszej części zabudowy. Od porannego apelu nie zmienił swojego wojskowego stroju.

— Zjawiam się wśród was jako namiestnik króla Krona. Moje słowa są tożsame z rozkazem — rozpoczął bez ogródek, nie witając się.

Jego ostre rysy twarzy w tym czasie pozostawały niewzruszone. Nawet nie mrugał, a mimo to jego wzrok przesuwający się po postaciach, zdawał się wyłapywać ich nawet najmniejsze słabości. 

— Z dniem dzisiejszym podlegacie mnie, wykonujecie wszelkie działania, a ich rezultaty będą trafiać także tylko do mnie.

Thot w myślach próbował rozgryźć jakie rozkazy, na szkolnym terenie mogłaby wykonywać garstka uczniów. Zwłaszcza że wszelkie chwalebne czyny realizowała kwadra Cayaha. Jedyne, do czego doszedł to to, że nie mogło to być nic przyjemnego.

— Jako że jesteście stworzeniami nocy, będziecie prowadzić patrole wokół bagien — kontynuował. — Wasze treningi zamiast Arnego będę prowadził ja. Zbyt długo obchodzono się z wami jak z dziećmi. Oczekuję, że stawicie się wszyscy bez wyjątków. Takowych u mnie nie ma.

Stojący obok Xaviera Tommy zbladł lekko, ostatni czas był dla niego cięższy niż dla innych. W przyszłym tygodniu miał wrócić na zajęcia. Z zaprawy i wszelkich fizycznych zajęć był wykluczony, do momentu pełnej rekonwalescencji, a przynajmniej do czasu aż nie będzie się krzywił przy każdym kroku.

— Niesubordynacja będzie surowo karana. Devinie... - skinął głową w jego stronę, a gestem wskazał, że ma podążać za nim. Powiedziawszy to, odwrócił się i odszedł.

Ten nie protestował, co Thota zdziwiło. W końcu nie przywykł, do widoku naczelnego demona wykonującego polecenia. Przez chwilę stali tam bez ruchu, jakby czekali, aż ktoś im wyjaśni, co się właściwie stało. 

— Wracajcie do siebie, jutro będzie czas na pytania — powiedział Xavier.

Sam nie wiedział kiedy to się stało, że zaczęto traktować go z respektem i wykonywać jego polecenia. Mieszkając z Devinem sam skazał się na tę rolę.

***

Dotarłszy do mieszkania, rozsiadł się na kanapie z zamiarem czekania na swojego towarzysza. Musieli porozmawiać. Widok zza balkonowego okna nie dodawał mu otuchy. Znikome światła latarni nie były w stanie rozjaśnić otaczającego mroku. Martwiły go te nocne eskapady. Ostatnie nierozwiązane sprawy zaczęły się nawarstwiać. 

W jego umyśle przez krótką chwilę pojawiło się przeczucie, że dzisiaj nie będzie miał do tego okazji. Próbował myślami wezwać Devina. Choć nie mogli porozumiewać się telepatycznie, istniało między nimi dziwne połączenie. Lubił wyobrażać to sobie jako rodzaj mostu, którego barierę można było przekroczyć z jednej strony. Pozwalało ono na odczuwanie emocji, ale tylko tych najintensywniejszych. Gdy stało się to pierwszy raz, myślał, że umiera. Ból głowy prawie rozsadził mu czaszkę, cierpiał. Xavier wezwał go, wtedy, myśląc, że to koniec. Był pewny, że demon przejmuje jego ciało i są to ostatnie chwile jego życia. Prawda była zgoła inna, odczuwał to jedynie, dlatego że chłopak, nieświadomy ich połączenia opuścił, tę niewidzialną tarczę. Przyjaciel nigdy nie wytłumaczył mu, co się z nim w tym momencie działo.

Skłamałby, mówiąc, że nie myślał o chłopaku, który zginął na bagnach. Już wtedy nie był przekonany, że ta śmierć była wypadkiem. Jego podejrzenia utwierdził tylko dzisiejszy wieczór. Przez moment poczuł nawet smutek, gdy patrzył jak trzęsąca się Raven, próbowała pocieszyć siostrę tego chłopaka.

 Ta drobna, niepozorna dziewczyna miała w sobie coś takiego, że nawet jego mroczna strona lgnęła do niej niczym ćma ku światłu. Ciemne cienie pod jej oczami, z dnia na dzień stawały się coraz bardziej widoczne. Pewnie myślała, że nie zwraca na nią uwagi. Chciał ją chronić, jej dusza była zbyt dobra dla niego. Wolał ją zranić, niż narazić na niebezpieczeństwo. Nie rozumiał, dlaczego więc nie mógł przestać o niej myśleć. 

X: 

Zasnęłaś?

Przez kilka minut wpatrywał się w komunikator, prawie wypalając w nim dziurę. Przekonując sam siebie, że nie przejmuje się brakiem odpowiedzi. Dlaczego więc robił już piąte okrążenie wokół kanapy?

Raven:

Nie. Chyba pójdę do auli, żeby się pouczyć.

Nikt o zdrowych zmysłach nie uczył się o tej porze. Poczuł frustrację na myśl o wielkim, wygłuszonym pomieszczeniu. Wyobraziwszy sobie jej samotną postać, skuloną na jednej z dużych sof, tak wielkich, że z łatwością mogłyby ją pochłonąć. Udającą, że nic jej nie jest. 

X:

O tej godzinie? Powiedz prawdę. Co się dzieje?


Raven:

Boję się zasnąć.


Te trzy słowa zabolały go prawie tak bardzo jak, wtedy gdy rodzice się go wyrzekli. Zdał sobie sprawę, że już nie tylko on jej zagraża. Jeżeli korona wyczuła zagrożenie, to nie mogła to być błahostka. Pierwszy raz, od dwóch lat postanowił złamać swoje zasady. Do tego jednak potrzebował planu, a w jego planie, kluczowy był zaufany człowiek.



Hejka :)

Ciekawa jestem czy wiecie, na jaki pomysł wpadł Xavier? 

Chciałabym wam podziękować za to, że jesteście. Niezwykle doceniam, że dotarliście ze mną do tego miejsca. 

Kapłanka światła nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz