ROZDZIAŁ 15

17 2 2
                                    

Pov; Winston

Lorenzo: To Sophie.

Gdy dowiedziałem się, co stało się na imprezie, poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. W jednej chwili moje ciało zesztywniało, a serce zaczęło bić jak szalone, dudniąc w uszach jak młot. Czułem, jakby ktoś w jednej chwili wyrwał mi grunt spod nóg, a świat wokół mnie zawirował. Moje dłonie zaczęły drżeć, a oddech stał się płytki i urywany. Próbowałem zebrać myśli, ale kotłowały się one w mojej głowie jak wściekłe osy, nie pozwalając na chwilę spokoju.

Sophie. To imię, które usłyszałem od świadków zdarzenia, było mi obce, a jednocześnie na stałe wryło się w moją pamięć. Elizabeth przez nią teraz... teraz leżała ledwo żywa, bezbronna i zraniona. Widok jej bladej twarzy i zamkniętych oczu był jak nóż w serce. Myśl, że ktoś mógłby jej świadomie wyrządzić krzywdę, była nie do zniesienia. W końcu obiecałem. Obiecałem, że ją ochronię.

Zacisnąłem pięści, czując, jak gniew i bezradność mieszają się we mnie, tworząc burzę emocji. Jak mogło do tego dojść? Jak mogłem to przegapić? Prześladowała mnie myśl, że mogłem coś zrobić, że mogłem zapobiec tej tragedii. Ale teraz było już za późno. Musiałem znaleźć sposób, by sprawiedliwość dosięgła Sophie. Nie mogłem pozwolić, by jej czyny pozostały bez konsekwencji. Dla Elizabeth. Dla siebie. Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek padli ofiarą jej działań.

Nie zastanawiając się długo, ruszyłem prosto do domu Sophie. Musiałem usłyszeć to od niej samej. Wewnątrz mnie wzbierała się burza emocji – gniew, rozczarowanie, smutek. Każdy krok w stronę jej drzwi wydawał się być coraz cięższy, jakby moje nogi grzęzły w niewidzialnym bagnie, ale nie mogłem się zatrzymać. Wiedziałem, że muszę to zrobić, choć serce waliło mi w piersi jak młot.

Kiedy stanąłem przed jej drzwiami, moje ręce były zimne i wilgotne od potu. Podniosłem dłoń, żeby zapukać, ale nie było to zwykłe pukanie. To był dźwięk furii i determinacji, seria gwałtownych, natarczywych uderzeń, które odbijały się echem w ciszy nocy. Czekałem, aż drzwi się otworzą, a czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność.

W końcu drzwi otworzyły się powoli, a w progu stanęła Sophie. Jej twarz, zazwyczaj promienna i uśmiechnięta, teraz wydawała mi się jak maska kłamstwa i zdrady. Jej piękno, które wcześniej mogło onieśmielać, teraz budziło we mnie tylko odrazę. Jej oczy, duże i błyszczące, patrzyły na mnie z mieszaniną zaskoczenia i niepokoju.

Czułem, jak gniew wzbiera we mnie z każdą chwilą, jakby niewidzialny ogień palił mnie od środka. Nie wiedziałem, jak długo będę w stanie zachować kontrolę nad sobą, ale wiedziałem jedno – musiałem dowiedzieć się prawdy. Musiałem zrozumieć, jak mogła skrzywdzić Elizabeth. Sophie cofnęła się o krok. Zrobiłem krok naprzód, nie pozwalając jej uciec od konfrontacji. Nasze spojrzenia spotkały się, a w jej oczach dostrzegłem coś, co wyglądało jak cień strachu. To był moment, w którym wiedziałem, że ta rozmowa zmieni wszystko.

W tym momencie, po raz pierwszy, poczułem smak jej strachu. Był słodko-gorzki, jak niepewność i lęk wymieszane z poczuciem winy. Strach, który widziałem w jej oczach, karmił się jej własną słabością, jej poczuciem, że może zadrzeć z kimś, kogo nie powinna była prowokować. Wiedziałem, że Sophie zadarła z kimś znacznie gorszym niż gangster – zadarła z samym diabłem.

Wiedziałem, że osoby, które igrają z ogniem, często kończą spalone. A Sophie, nie zdawała sobie sprawy, że gra z siłami, które mogły ją zniszczyć.

Jej strach był dla mnie niczym paliwo, które podsycało mój gniew. Był przypomnieniem, że to, co zrobiła, miało swoje konsekwencje. Może myślała, że jest sprytna, że może manipulować ludźmi i sytuacjami, ale teraz widziałem jej prawdziwą twarz – twarz kogoś, kto zdał sobie sprawę, że zapędził się w ślepą uliczkę, z której nie ma wyjścia.

AFFECTIONWhere stories live. Discover now