Zmęczona po ciężkim dniu pracy jako dziennikarka, wracałam do domu. Wieczór był chłodny, a miasto tonęło w półmroku. Na niebie wisiały gęste, ciężkie chmury, które zdawały się jeszcze bardziej tłumić resztki dziennego światła. Ulice były niemal puste, co potęgowało moje poczucie samotności i izolacji. Przechodnie, jeśli się pojawiali, przemieszczali się szybko i z opuszczonymi głowami, jakby starali się unikać kontaktu wzrokowego.
Latarnie uliczne rzucały długie, niepokojące cienie na mokry asfalt. Ich blask był słaby, jakby same lampy były zmęczone i niechętnie wypełniały swoją rolę. Cienie drzew kołysały się na wietrze, tworząc przerażające sylwetki, które wyglądały, jakby zaraz miały ożyć. Dźwięk moich kroków odbijał się echem od ścian budynków, wzmacniając wrażenie pustki i braku jakiegokolwiek schronienia. Każdy stukot butów o bruk wydawał się donośniejszy, niemal przytłaczający w tej ciszy.
Mimo że starałam się zachować spokój, nie mogłam powstrzymać narastającej paniki. Myśl, że mogłabym zostać zaatakowana, nie opuszczała mojej głowy. W sercu czułam ciężar niepokoju, a na plecach czułam zimny pot. Zwykle w takich momentach, Winston – mój wierny pies, zawsze był przy mnie, dodając mi odwagi i poczucia bezpieczeństwa. Teraz jednak go tu nie było, co sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej bezbronna.
Każdy szelest liści, każdy cień zdawały się mi złowrogie. Szum wiatru w gałęziach brzmiał jak szmer szeptów, które zdawały się mówić o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Cienie poruszające się na peryferiach mojego pola widzenia sprawiały, że serce biło mi coraz szybciej. Wydawało mi się, że coś lub ktoś może mnie obserwować z ukrycia, czyhać na moment mojej nieuwagi.
Moja panika narastała z każdą chwilą. Oddech stawał się coraz płytszy i szybszy, dłonie drżały, a umysł przesiąknięty był najczarniejszymi scenariuszami. W tym momencie jedynym, czego pragnęłam, było dotarcie do domu, gdzie mogłam zamknąć drzwi na klucz i poczuć się choć odrobinę bezpieczniej.
Gdy wreszcie dotarłam do mojego mieszkania, mój niepokój zniknął, a przynajmniej tak mi się wydawało przez chwilę. Stanęłam przed drzwiami, próbując uspokoić oddech i serce, które nadal biło zbyt szybko. Wtedy zauważyłam małą kliszę fotograficzną leżącą na wycieraczce przed drzwiami. Jej obecność była zagadkowa, jakby ktoś celowo ją tam zostawił. Pochyliłam się i podniosłam ją, zastanawiając się, kto mógł ją tam położyć i dlaczego.
Drżącymi rękoma sięgnęłam po klucze i otworzyłam drzwi. Weszłam do mieszkania, które przywitało mnie ciszą pełną napięcia. Wnętrze mojego domu, zazwyczaj przytulne i bezpieczne, teraz wydawało się inne, jakby mroczna aura przesiąkała ściany. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie potrafiłam dokładnie określić, co. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, a jednak panował tu dziwny, niepokojący nastrój.
Zamknęłam drzwi za sobą i przekręciłam zamek, chcąc odgrodzić się od świata zewnętrznego. Klisza w mojej dłoni była chłodna i nieco wilgotna od chłodnego powietrza na zewnątrz. Spojrzałam na nią ponownie, starając się odczytać jakikolwiek sens z tego znaleziska.
W mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie cichym tykaniem zegara na ścianie. Każdy dźwięk zdawał się nienaturalnie głośny w tej ciszy, tworząc atmosferę pełną napięcia. Rozejrzałam się po pokoju, starając się dostrzec coś, co mogłoby wyjaśnić moje niepokojące przeczucia. Meble stały na swoich miejscach, nic nie wskazywało na to, by ktoś tu był podczas mojej nieobecności.
Postawiłam kliszę na stole i zapaliłam lampę, której ciepłe światło rzuciło przyjemny blask na ściany. Mimo to nie mogłam pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Cienie tańczące na ścianach zdawały się żyć własnym życiem, tworząc złowieszcze kształty.
YOU ARE READING
AFFECTION
Romance**Streszczenie książki "Affection"** Elizabeth od zawsze musiała stawiać czoła trudnościom życia. Po śmierci matki, uzależnieniu ojca od alkoholu i tragicznej stracie brata, została praktycznie sama. Jej jedynym oparciem była dwójka wiernych przyjac...