ROZDZIAŁ 30

2 1 0
                                    

Kiedy patrzę wstecz na swoje życie, widzę przede wszystkim jedno, kłamstwo. Było wszechobecne, przeplatając się z miłością, jakby były nierozerwalnie związane. Może w istocie miłość sama w sobie jest najdoskonalszym kłamstwem, jakiego doświadczamy. Przez lata wierzyłem, że uczucie, które łączy dwoje ludzi, jest czymś prawdziwym, niepodważalnym. Dziś wiem, że to była jedynie iluzja, misternie utkany obraz, który rozpływa się w powietrzu, gdy tylko spojrzymy na niego zbyt uważnie.

Początkowo wydawało się, że miłość jest schronieniem, miejscem, gdzie można znaleźć spokój i szczęście. Pamiętam te chwile pełne radości, kiedy świat zdawał się prostszy, a każdy dzień przynosił nowe powody do uśmiechu. Zasłona iluzji była wtedy na tyle gruba, że nie dostrzegałem pęknięć, które z czasem zaczęły się pojawiać. Byłam ślepa na subtelne sygnały, na drobne fałsze, które z czasem przybrały na sile, aż stały się niemożliwe do zignorowania.

Każde "kocham cię" było jak plaster na ropiejącą ranę. Słowa miłości miały moc uspokajania, tłumienia wszelkich wątpliwości, jakie się pojawiały. Były jak muzyka, która zagłusza hałas codzienności, pozwalając wierzyć, że wszystko jest w porządku. Ale pod tą melodią kryła się inna, bardziej mroczna nuta, która z czasem zaczęła dominować, odsłaniając prawdę.

Gdy w końcu zmierzyłem się z rzeczywistością, zrozumiałem, jak głęboko sięgało kłamstwo. Każdy gest, każde spojrzenie, każde wspólne marzenie – wszystko to było częścią większej mistyfikacji. Miłość, którą czułam, była jedynie złudzeniem, projekcją pragnień, które nigdy nie miały szansy się spełnić. Stałam się ofiarą własnych oczekiwań, więźniem iluzji, której sama pragnęłam uwierzyć.

Pisząc te słowa, staram się zrozumieć, jak mogłam być tak zaślepiona. Czy miłość naprawdę jest tylko kłamstwem, które sami sobie wmawiamy? A może to my jesteśmy twórcami tych iluzji, tkającymi sieć, w którą potem sami się łapiemy? Nie wiem. Ale jedno jest pewne – kłamstwo i miłość są nierozłączne, jak dwie strony tej samej monety. I może to właśnie ta nieuchwytna iluzja sprawia, że ciągle szukamy, ciągle pragniemy wierzyć, że gdzieś tam istnieje prawdziwa miłość, wolna od kłamstw.

Winston patrzył na teczkę, którą wciąż trzymałam w dłoniach.

- Wyjaśnisz mi co to kurwa jest! -wykrzyczałam łamiącym się głosem.

Nagle zjawili się wszyscy. Matka Winstona, ojciec, Thomas, Angelo, a nawet Emilio. Nie mówili nic, a ja ich ignorowałam.

Gdy mężczyzna nadal nie odpowiadał i stał osłupiały, poczułam narastające napięcie, które przechodziło w gniew i frustrację. Moje serce zaczęło bić szybciej, a dłonie zacisnęły się w pięści. Starałam się zachować spokój, ale jego milczenie było jak nieprzebyty mur, który uniemożliwiał jakąkolwiek komunikację.

Spojrzałam na Winstona, który stał przede mną, jakby wyrwany z innej rzeczywistości. Jego postura była sztywna, ramiona spięte, a twarz – blada i bez wyrazu. Oczy, zwykle pełne życia, teraz były matowe i puste, wpatrzone gdzieś w dal. Jego usta lekko drżały, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Wyglądał, jakby został zamrożony w czasie, a jego ciało nie mogło zareagować na bodźce z zewnątrz.-

-Powiesz coś w końcu do cholery!? -wykrzyczałam, czując, jak traciłam jakiekolwiek hamulce. Teraz to właśnie on stał się słaby.

-Elizabeth... -zaczął. Podszedł krok bliżej, jednak ja się odsunęłam.

Spojrzałam jeszcze raz na zawartość teczki, kiedy znów dostrzegłam zdjęcia, łzy zaczęły spływać mi po polikach. Zdjęcia mojego domu, zdjęcia mnie z przyjaciółmi jeszcze zanim zdołałam poznać albo usłyszeć cokolwiek o Winstonie.

AFFECTIONWhere stories live. Discover now