Jechałam do rodziców z duszą na ramieniu. Obawiałam się ich reakcji. Zwłaszcza tata mógł się zdenerwować. Od początku nie lubił Roberta i uważał, że kiedyś będę przez niego płakać. Miałam ze sobą tylko niewielki plecak, w końcu jechałam tylko na kilka dni. Tata czekał na dworcu, zawiózł mnie do domu, a potem pojechał do gabinetu. Zostałyśmy z mamą we dwie. Szykowałyśmy obiad, rozmawiałyśmy o bzdurach. Było dobrze i bezpiecznie. Było, dopóki moja mama nie powiedziała czegoś, od czego łzawa tama znowu puściła.
- Majusiu, a może Robert przyjechałby któregoś dnia? Zrobilibyśmy grilla, poznali się lepiej. Co o tym myślisz?
Co ja myślę? W tamtej chwili myślałam tylko o tym, żeby uciec gdzieś daleko i nie musieć odpowiadać na mamine pytania. Byłam pewna, że zacznie je zadawać nie mając pojęcia co się dzieje. Wstrzymałam więc na chwilę łzy cisnące się do oczu. Cebuli akurat nie kroiłam, nie uwierzyłaby że to żółte warzywo jest ich powodem. Poza tym, kto by się nabrał, że od krojenia cebuli można zacząć szlochać tak bardzo, jakby miało się wypluć płuca. Pobiegłam więc do swojego pokoju i padłam na łóżko. Trudno, może tylko ten jeden, ostatni, raz popłaczę, a potem będzie już lepiej. Z piersi wyrywało mi się tak głośne łkanie, że mogłam się spodziewać rychłego przyjścia mamy. Nie myliłam się. Weszła do pokoju, usiadła cicho za moimi plecami i zaczęła mnie gładzić po głowie. Zupełnie jak wtedy, kiedy byłam mała i chorowałam.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć? – zapytała spokojnie – coś z Robertem, tak? Posprzeczaliście się? Nie martw się. To normalne, wszystko się...
- Nic się nie ułoży – przerwałam jej
Mama miała minę jakby nie rozumiała. No to jej powiedziałam. Bez szczegółów. Te wolałam zachować dla siebie. Wbrew moim obawom nie zrobiła miny „a nie mówiłam". Przytuliła mnie tylko. Swoimi gestami dała wsparcie i poczucie, że jeszcze wszystko się ułoży. Nie poruszałyśmy już tego tematu. Zwłaszcza przy tacie. On też nie pytał o Roberta. Albo go nie interesowało co się dzieje w życiu córki, albo robił to specjalnie. Musieli jednak z mamą rozmawiać bo kiedy wieczorem szłam do łazienki kątem oka zobaczyłam tatę jak zaciska pięści.
- Wiedziałem. Wiedziałem, że Maja będzie przez niego płakać. A przecież mieliśmy umowę.
Jaką umowę do jasnej cholery? Nie wiedziałam o żadnej umowie. Co takiego obiecał Robert ojcu albo tata Robertowi? Trudno, już się tego nie dowiem. Rano tata nie wspominał nic na temat mojego byłego chłopaka. Kiedy przyszłam na śniadanie w kuchni czekał na mnie urodzinowy tort i prezent. Tak, urodziłam się na początku maja. Stąd moje imię. Wieczorem ognisko nad rzeką organizowali dla mnie przyjaciele. Na Lidkę i jej brata mogłam liczyć zawsze. Nie spodziewałam się jednak, że przyjadą też Mateusz z Jankiem. To była prawdziwa niespodzianka. Do późnej nocy śpiewaliśmy, tańczyliśmy wokół ognia na którym opiekaliśmy kiełbaski. Dawno się tak beztrosko nie bawiłam. Potrzebowałam dokładnie czegoś takiego. Kiedy zmęczona, z butelką piwa w ręce, usiadłam na drewnianym palu obok mnie przysiadł Liwiusz.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Tak, dziękuję. Jest dobrze.
- Pamiętaj, że jakby co to jestem.
Jego ton przybrał dziwne nuty. Oczywiście, że pamiętałam, że jakby co to on jest. Rozmawialiśmy chwilę a on patrzył na mnie jakoś tak dziwnie. Zupełnie inaczej niż do tej pory. Kurde. Nie. Tylko nie to! On nie mógł patrzeć na mnie jak na kogoś więcej niż na koleżankę. Byliśmy jak brat i siostra i tak miało zostać. Musiało tak zostać. Niespodziewanie usta Liwiusza dotknęły moich. Byłam jak sparaliżowana. Nie zrobiłam żadnego ruchu. On chyba wyczuł, że się zagalopował bo gwałtownie wstał, bąknął jakieś przeprosiny i odszedł. Przez pozostałą część wieczoru unikaliśmy się. Niby nic się nie stało, a i tak poczułam się jakbym zdradziła Roberta. Na mózg mi padło. Jakie zdradziła? Niby nie byliśmy razem, a niesmak do siebie czułam. Fuck. Lidka zobaczyła co się dzieje. Podeszła do mnie i odciągnęła na bok.
- Nie przejmuj się. Poniosło go albo wypił za dużo. Jutro cię przeprosi.
Wiem, że miała na myśli swojego brata. Ja też miałam serdeczną nadzieję, że to zdarzenie puścimy w niepamięć winę zwalając na wypity alkohol. Tylko czemu miałam wrażenie, że nie będzie łatwo przejść nad tym pocałunkiem do porządku dziennego? Po północy Janek i Mati odjechali do domu zapowiadając, że jak wszyscy wrócimy do miasta to robimy poprawiny bo oni też chcą wznieść normalny toast za moje zdrowie, a nie jakimś bezalkoholowym sikaczem. Uściskałam ich serdecznie zanim wsiedli do samochodu. Impreza też już się powoli kończyła. Kiedy zasypiałam nie myślałam o Liwiuszu, Robercie ani niczym co byłoby z nimi związane. W marzeniach widziałam siebie siedzącą na plaży nad oceanem i wygrzewającą się w australijskim słońcu.
- Ale jak to do Australii? Maja! O czym ty mówisz?
Mama aż wstała z krzesła kiedy rano przedstawiłam rodzicom swój plan awaryjny. Tata był bardziej opanowany. Wysłuchał, zobaczył folder i dokumenty, które ze sobą przywiozłam.
- A mi się podoba ten pomysł. Może przynajmniej zapomni o tym kretynie co jej serce złamał.
Uśmiechnęłam się kącikiem ust. Tatę już przekonałam. Pozostała jeszcze mama, która najbardziej obawiała się puścić mnie samą w kilkunastogodzinny lot na drugą półkulę.
Wytłumaczyłam jej więc, że to tylko sześć tygodni i że nie zamierzam osiedlić się w krainie kangurów i aborygenów na stałe. A to najpewniej było pierwsze o czym mama pomyślała. Uniwersytet w Adelajdzie organizował wakacyjne kursy dla nauczycieli. Cena była zachęcająca, program kursu też. Żal było nie skorzystać. Wspólnymi siłami udało nam się z tatą przekonać mamę, że taki wyjazd to dla mnie duża szansa. Zadowolony tata, nucąc coś pod nosem, zrobił przelew wymaganej kwoty. Nie chciał słyszeć o pożyczce. Wyjazd miałam traktować jako prezent w ramach swoistej terapii porobertowej. No dobra, może być i tak.
Po południu oboje rodzice odwieźli mnie na pociąg. Poczekali aż skład ruszy i wrócili do domu. Lidka proponowała, że mogę wracać do miasta z nią i Liwiuszem. Nie byłam jednak gotowa na to aby stanąć z nim oko w oko. Siedząc w pustym przedziale z zadowoleniem myślałam o czekającej mnie przygodzie. Kiedy weszłam do mieszkania chłopaków nie było. No tak. Janek pojechał do swoich rodziców, a Mateusz przeniósł się do ojca bo ten gdzieś wyjechał i prosił aby syn zajął się psem. Poczułam dziwne ukłucie. Coraz donośniejszy głos mi podpowiadał, że zbieżność imion, a nawet to, że ojciec Matiego był sam i miał psa, to nie przypadek. Ze wszystkich sił starałam się o tym nie myśleć. Powtarzałam sobie, że jeszcze kilka tygodni i wyjadę. A po wakacjach poszukam jakiegoś samodzielnego mieszkania. w swoim pokoju, na biurku, znalazłam kartę od Mateusza: Możemy spotkać się jutro w rynku? Chciałbym pogadać.
Napisałam mu SMS-a, że jak najbardziej możemy się spotkać.
Następnego dnia prosto ze szkoły pojechałam do kawiarni gdzie umówiliśmy się z Matim. Kiedy weszłam do piwnego ogródka już na mnie czekał. Dzień był gorący, zamówiliśmy mrożoną kawę. Mateusz wyraźnie był spięty. Coś go męczyło.
- Nie wiem jak powiedzieć ojcu... No wiesz, że ja i Janek...
Nachyliłam się w jego stronę i wzięłam za ręce.
- Mówiłeś, że twój ojciec jest spoko. Porozmawiaj z nim. Na pewno cię zrozumie. Jesteś w końcu jego synem. Zobaczysz, że będzie ci lżej. Nawet jeśli on nie od razu zrozumie to ty poczujesz się lepiej. Uwierz mi.
Mati uśmiechnął się w odpowiedzi i wzmocnił uścisk naszych dłoni.
- Cześć synu – naszych uszu dobiegł gdzieś z boku męski głos.
Odwróciliśmy głowy. Miałam nadzieję, że zapanowałam nad przerażeniem, które mnie ogarnęło. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Co za fakap! Podnosząc wzrok moje oczy napotkały brązowe oczy Roberta.
CZYTASZ
(nie)Tłumacz miłości - wersja alternatywna [ZAKOŃCZONA]
RomancePrzedstawiam Wam pierwotną wersję powieści. Jak już kiedyś wspomniałam, mam do niej ciężki do wyjaśnienia sentyment i ciężko mi się z bohaterami rozstać. Ciekawa jestem, która wersja bardziej przypadnie Wam do gustu...