Dwa dni później znowu zasiadłam w ławach instytutu filologii angielskiej. Iwona od razu mnie wypatrzyła i w błyskawicznym tempie zajęła miejsce obok.
- Czego Ostrowski od ciebie chciał kiedy powiedział żebyś została?
Spojrzałam na nią. W głowie zapaliła mi się krwistoczerwona lampka alarmowa. Zdecydowanie powinnam uważać na tą laskę.
- Pogratulować.
- Pogratulować?
- Niekonwencjonalnego podejścia do tematu.
Przygryzłam wnętrze policzka bo na widok jej miny omal nie parsknęłam śmiechem. Coś tam mamrotała pod nosem, ale już jej nie słuchałam. Zapatrzyłam się w przystojnego wykładowcę. W ciemnych jeansach i czarnym golfie, z modnie ułożonymi włosami. O raju, motyle właśnie ruszyły na wycieczkę. Tak, jak poprzednio Robert przysiadł na brzegu biurka, skrzyżowane nogi wyciągnął przed siebie i zaczął mówić.
On mówił, a ja odpłynęłam. Pogrążona w słodkich marzeniach i planach co mu zrobię jak w końcu będziemy sami, nie zauważyłam, że dookoła znowu panuje cisza. Tyle, że tym razem oczy słuchaczy nie były skierowane na mnie. Miałam wrażenie, że współuczestnicy błądzą wzrokiem po ścianach i suficie auli byle tylko nie spojrzeć na prowadzącego. Robert założył ręce na piersi i spokojnie czekał. Jeśli on zawsze w ten sposób postępował budując autorytet cieszę się, że nie miałam z nim zajęć. W chwili przekroczenia progu tego budynku zmieniał się w wymagającego, ale cieszącego się popularnością wykładowcę. I pewnie studentki wodziły za nim maślanymi oczami robiąc wszystko żeby tylko zwrócił na nie swoją uwagę. Nic z tego moje panie. He is in a relationship. Place mimowolnie zacisnęły się w pięści, a w dole brzucha poczułam przyjemne mrowienie. Zerknęłam na Roberta, który spojrzał na zegarek i ponownie potoczył wzrokiem po zgromadzonych.
- Proszę państwa – odezwał się po polsku – możemy tu siedzieć nawet do jutra.
Po sali przetoczył się pomruk zdziwienia. Robert podszedł do drzwi i zamknął je od wewnątrz na klucz. Następnie zajął swoją najwyraźniej ulubioną pozycję i wbił wzrok w środkowy rząd. Chłopak siedzący w pierwszej ławce niemal spłonął żywcem pod tym wzrokiem bazyliszka.
- Ja mam czas – ciszę ponownie przerwał, tym razem znudzony, głos Roberta – nawet możemy zamówić pizzę. Chociaż... -- spojrzał na zegarek – mam dziś randkę i moja dziewczyna byłaby niepocieszona.
- Możemy ją zaprosić do nas.
Kurde kto był na tyle odważny żeby żartować w ten sposób? Ktokolwiek to był, Robert natychmiast posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Głos ucichł. Podobnie jak wszelkie szmery i wokół zapanowała grobowa cisza przerywana bzyczeniem przepalającej się jarzeniówki.
- A więc, proszę państwa, ponawiam pytanie. Kto to była Gioconda?
Oprócz tego, że byłam naprawdę pod wrażeniem do jakiej perfekcji Robert miał opanowaną pracę głosem to, do cholery, co wspólnego ma Mona Lisa z tym wykładem. No dobra, może miała tylko ja tak ogłupiałam patrząc na swojego faceta, że straciłam wątek.
- Mona Lisą byłaś mi, marzyłem tylko o tobie.. – zanucił męski glos z drugiego końca sali
- Brawo! – Robert klasnął w dłonie – możecie podziękować koledze, uratował was przed spędzeniem nocy na tych niewygodnych krzesłach. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
Po tych słowach wyjął telefon i pochylił się nad wyświetlaczem. Po chwili poczułam w kieszeni wibracje. Wyjęłam aparat żeby przeczytać otrzymaną wiadomość.
CZYTASZ
(nie)Tłumacz miłości - wersja alternatywna [ZAKOŃCZONA]
RomansaPrzedstawiam Wam pierwotną wersję powieści. Jak już kiedyś wspomniałam, mam do niej ciężki do wyjaśnienia sentyment i ciężko mi się z bohaterami rozstać. Ciekawa jestem, która wersja bardziej przypadnie Wam do gustu...