Rozdział 10. Maja

7 3 0
                                    

Obudziłam się kiedy do mojego nosa dotarł aromat świeżej kawy. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że na nocnej szafce stoi parujący kubek. Nie pamiętam kiedy dojechaliśmy do domu Roberta. Byłam zmęczona jazdą na desce, odurzona świeżym powietrzem, a potem uśpiona staniem w długim korku. Uniosłam się na poduszkach i wzięłam do ręki gorące naczynie. Zaciągnęłam się aromatem napoju. Robert stał oparty o framugę drzwi. Był boso, znowu miał na sobie tylko granatowe jeansy. Ciemne włosy miał zmierzwione jakby dopiero wstał. W ręku trzymał kubek z kawą i patrzył na mnie z delikatnym uśmiechem. Przywołałam go ruchem palca. Ostawił puste naczynie na parapet i nachylił nade mną. Następnie przewrócił się na plecy i pociągnął za sobą tak że usiadłam na jego biodrach. Nachyliłam się żeby go pocałować. Nasze twarze skryły się za kurtyną moich włosów. We wzroku mężczyzny było tyle uwielbienia i szczerości, że nie miałam wątpliwości, że to co jest między nami zaczynało być bardzo prawdziwe. Zanim zdecydowaliśmy się zejść na dół minął dłuższy czas. Robert przygotował późne śniadanie a potem odwiózł mnie do domu bo sam był umówiony ze swoim synem.

- Przyjadę jutro po ciebie do szkoły i zjemy gdzieś razem kolację – powiedział zanim wysiadłam pod swoim blokiem.

Przytaknęłam i sięgnęłam do klamki, ale wtedy on odwrócił mnie w swoją stronę i mocno pocałował. Trwaliśmy tak dobrych kilka minut. W końcu wyswobodziłam się z jego objęć, choć prawdę mówiąc chciałam w nich zostać. Pomachałam mu zanim odjechał i weszłam do klatki schodowej. Nie zdążyłam odwiesić kurtki do szafy kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Przekonana, że to Robert otworzyłam bez sprawdzania kto za nimi stoi. To byli moi rodzice. Co za niespodzianka. Co prawda spodziewałam się ich telefonu po naszej wizycie poprzedniego dnia, ale żeby od razu musieli przyjeżdżać? Najwyraźniej czekali na mnie pod blokiem. Pewnie widzieli jak czule żegnamy się z Robertem. Jeśli tak było to czekała mnie prawdziwa przeprawa. Z poważnymi minami rozebrali się i przeszli do pokoju. Mama słała mi chmurne spojrzenia. Ze wzroku taty nie za wiele potrafiłam wyczytać.

- Chcesz nam coś powiedzieć, Maju? – zaczęła mama

- To znaczy? Masz coś konkretnego na myśli?

- Nie udawaj, ten twój... znajomy... to nie jest przecież zwykły kolega.

- No nie, nie jest – nie widziałam sensu żeby zaprzeczać oczywistym faktom

- Ile on ma lat? Jest chyba sporo od ciebie starszy – tata walnął prosto z mostu

Spłoszyłam się trochę, potoczyłam po rodzicach wzrokiem i przygryzłam wargę, ale tu również nie było szansy na naginanie prawdy. Rodzice za dobrze mnie znali, od razu wyczuliby fałsz.

- Robert ma czterdzieści pięć lat.

- Matko Boska! – mama aż się przeżegnała – Maja! Przecież on jest prawie w wieku twojego ojca. Naprawdę nie ma młodszych mężczyzn? Nie możesz sobie znaleźć kogoś w swoim wieku?

Trochę przesadziła. Mój ojciec miał sześćdziesiąt lat.

- Mamo, ja wiem że ty najchętniej widziałabyś mnie w ramionach Julka, albo Liwiusza – mój głos przybrał ostrzejsze nuty – niestety z tym pierwszym nie ma między nami chemii, a Liwiusz... No cóż, on jest jak brat.

Mama chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko ze świstem wypuściła powietrze. Do ataku przeszedł tata. Spojrzał na mnie ostro.

- Czym ten Robert ci imponuje, co? Pieniędzmi? Pozycją?

No kurwa mać, serio? Jak miałam im wytłumaczyć, że nie chodzi o żadną z tych rzeczy. Odetchnęłam, potrzebowałam chwili żeby zebrać myśli. Od tego co powiem mogło dużo zależeć. Podeszłam do okna i stanęłam twarzą do szyby. W jej odbiciu widziałam wpatrzonych we mnie rodziców.

(nie)Tłumacz miłości - wersja alternatywna [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz