Rozdział 27. Robert

9 1 0
                                    

Maja: Wiesz, jakie piękne są zachody słońca w Australii? Na pewno wiesz. Ty przecież wszystko wiesz...

Nie od razu odczytałem wiadomość. Musiałem się dobrze przyjrzeć żeby upewnić się, że mi się nie przyśniło. Maja do mnie napisała. Uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że pewnie pisząc to jedno, krótkie zdanie była czymś podekscytowana i emocje wzięły nad nią górę. W tamtej jednak chwili to było jak jakiś cholerny znak. Zastanawiałem się co powinienem odpisać? Oczywiście nie mogłem zostawić Mai bez odpowiedzi. Co miałem jej napisać? Wiedziałem jak piękne są australijskie zachody słońca. Nie mógłbym ich porównać do żadnych innych, które widziałem. „Ty przecież wszystko wiesz..." Nie Maju, nie wiem wszystkiego. Tak mi się czasem tylko wydaje. Wydawało mi się, że wiem co jest dla ciebie lepsze. Myliłem się. Tylko próbowałem nam obojgu wmówić, że tak jest. „Ty przecież wszystko wiesz..." Ja pierdolę, jak dwuznacznie można rozumieć te słowa. Ta myśl poraziła mnie niczym piorun. Przeszyła mnie na wskroś. Może Maja nie miała nic złego na myśli. Może napisała tak bo nie raz powtarzała, że lubi mnie słuchać, że wyjaśniam jej niektóre sprawy. A ja, w swoim szaleństwie, zacząłem się zastanawiać czy tymi słowami nie nawiązała do tego, co jej powiedziałem wtedy, pod jej blokiem, kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Ja pierdolę! Zaraz zwariuję!

Robert: Tak, Maju wiem. Uważaj na siebie.

Nacisnąłem przycisk „wyślij" i poczułem się jeszcze gorzej. Kurwa. Chciałem jej napisać, że tęsknię, że czekam, że nie mogę przestać o niej myśleć. I nie ważne, że brzmiałbym żałośnie i płaczliwie jak jakiś zakochany nastolatek. Chuj z tym. „Uważaj na siebie"... Ja pieprzę, przecież to brzmi jak definitywny koniec. Jakbym nie chciał mieć z nią więcej nic wspólnego. A ja cholernie tego chciałem. Udawałem, że tak nie jest, ale czekałem na jakąś odpowiedź z jej strony, choćby najkrótszą. Nic nie napisała. Zjebałeś Robert. Znowu.

Dwa tygodnie później szedłem z kudłaczem w stronę zapory na Łomnicy. Przedzierając przez tłumy turystów, którzy opanowali Karpacz miałem złudne poczucie, że nie jestem sam. Śmiechy, pokrzykiwania, szczęk sztućców dobiegający z miejscowych karczm i restauracji. Sznury samochodów stojących w korkach i zdenerwowani kierowcy starający się jak najszybciej dojechać do wynajętego pensjonatu. Wszechobecny hałas nie pozwalał skupić się na ponurych myślach, które ogarniały mnie kiedy byłem sam. Maja już się nie odezwała, a ja nie miałem odwagi pierwszy napisać i chwycić się tej delikatnej nici komunikacji, którą zainicjowała. Głupiec!

Szedłem więc w stronę zapory, słońce świeciło w oddali majaczył się szczyt Śnieżki kiedy przy wąskiej ścieżce prowadzącej w głąb lasu dostrzegłem wysoką postać. Słońce mocno świeciło. W pierwszej chwili nie rozpoznałem mężczyzny, który wyraźnie zdenerwowany dreptał w miejscu i na kogoś lub na coś czekał. Podszedłem bliżej i wtedy go poznałem. To był Liwiusz, przyjaciel Mai, brat jej przyjaciółki. Zdębiał kiedy mnie zobaczył.

- Coś się stało? – zapytałem

- Majka... dostała jakiegoś ataku czy coś. Dusi się. Czekam na karetkę.

Nie czekając aż powie coś więcej wetknąłem mu smycz do ręki i pobiegłem we wskazanym kierunku. Nieopodal, oparta plecami o drzewo siedziała Maja. Moja Maja. Podszedłem bliżej. Jej skóra, choć w tamtej chwili blada, miała odcień jasnego karmelu, a włosy rozjaśniło południowoaustralijskie słońce. W jej wielkich oczach malowało się przerażenie. Wyraźnie walczyła o każdy oddech. Obok niej nie wiedząc co robić krążyła Lidka i jeszcze jakiś chłopak. Dziewczyna, jak tylko mnie zobaczyła podbiegła z błaganiem w oczach i szarpnęła mnie za bluzę.

- Nie wiem co tu robisz – powiedziała Lidia przez łzy – ale pomóż jej proszę.

Gestem pokazałem żeby odeszli, a sam przykucnąłem przy Mai. Kiedy mnie zobaczyła przez jej twarz przebiegł grymas niedowierzania i czegoś jeszcze. Nadziei. Jej oczy błagały o pomoc.

- Coś ją ugryzło? Zjadła coś?

Znajomi Mai popatrzyli na siebie.

- Chyba nie. Tylko kilka owoców z tego krzaka – Lidka wskazała ręką na okazały krzak leśnych jeżyn – ale ona nigdy nie miała na nie uczulenia.

Już jej nie słuchałem. Musiałem ratować Maję. Nachyliłem się i wziąłem w dłonie jej twarz.

- Posłuchaj mnie. Pomogę ci, ale musisz ze mną współpracować – pokiwała głową – najpierw postaraj się uspokoić oddech, dobrze?

Znowu kiwnęła głową. Nie wypuszczając z dłoni jej twarzy pokazałem jak ma oddychać. Chwilę później załapaliśmy wspólny rytm. Wyjąłem z plecaka strzykawkę z adrenaliną. Zawsze nosiłem ją przy sobie na wypadek gdyby użądliła mnie pszczoła. Rozdarłem folię zabezpieczającą i znowu pochyliłem stronę Mai. Patrzyła na mnie ze łzami w oczach, w których wciąż czaił się strach. Było w nich coś jeszcze. Zamarłem. Z jej wzroku wyczytałem absolutne zaufanie i wiarę w to, że jej pomogę.

- Posłuchaj Maju – cały czas utrzymywałem z nią kontakt wzrokowy – za chwilę dam ci zastrzyk. Może zaboleć. Jeśli chcesz to możesz chwycić mnie za ramię.

Po tych słowach mocno ścisnęła mój biceps, a ja zbliżyłem igłę do jej uda. Odliczyłem w myślach do trzech i zdecydowanym ruchem wbiłem ostrze w delikatną skórę. Maja syknęła, w oczach pojawiły się łzy, ale w ułamku sekundy oddech odzyskał normalne tempo.

- Karetka już jest! – usłyszeliśmy głos Liwiusza – zadzwoniłem do rodziców Majki. Będą najszybciej jak się da.

Szedł szybkim krokiem mocno trzymając Berniego na smyczy. Podniosłem się z kolan. Do Majki dostąpili ratownicy. Przeprowadzili szybkie badanie i pomogli przejść do karetki.

- Uratował pan tej dziewczynie życie – zwrócił się do mnie jeden z nich - zabieramy ją na dodatkowe badania i testy.

- Pojedziesz ze mną? – usłyszałem słaby głos Mai i poczułem jak chwyta moją dłoń

- Jest pan kimś z rodziny? – zapytał lekarz

- To jej chłopak – wtrąciła się Lidka zanim zdążyłem otworzyć usta – jedź z nią, zajmiemy się psem.

Ratownik ponownie zmierzył mnie wzrokiem, ale dał znać żebym wszedł do pojazdu i zajął miejsce. Kiedy jechaliśmy Maja nie puszczała mojej ręki. Wciąż była blada i przerażona wypadkiem. Kierowca ambulansu klął lawirując między przechodniami i autami zaparkowanymi na wąskich uliczkach miasteczka. Ledwie dojechaliśmy do szpitala, a Maja została zabrana na badania. Usiadłem w poczekalni. Po godzinie do hallu wpadli państwo Skowrońscy. Ledwie mnie zobaczył, ojciec Mai doskoczył do mnie.

- Wiem, że gdyby nie ty moja córka mogłaby...

Głos mu się zaczął łamać. Nie dziwiłem mu się. Sam byłem przerażony i pewnie byłbym tak samo zdenerwowany, gdyby chodziło o Mateusza. Skowroński opanował się jednak.

- Jesteśmy ci z Haliną wdzięczni, ale teraz idź już. Nie mieszaj więcej Majce w głowie.

- To chyba ona powinna zdecydować czy chce mnie widzieć, czy nie? Nie uważasz?

- Nie, nie uważam. Jest młoda i zakochana. Wkrótce jej przejdzie. To ty powinieneś być mądrzejszy.

Po tych słowach odszedł w kierunku dyżurki lekarskiej. Halina posłała mi przepraszające spojrzenie i poszła za mężem. Nie zamierzałem z nim dyskutować, nie chciałem wszczynać awantury na środku szpitalnej poczekalni. Wzrok Mai, jakim mnie obdarzyła, dotyk jej dłoni powiedział mi więcej niż słowa. A Bogdan, nieświadomie, sam wbił gwóźdź do swojej trumny mówiąc, że Maja jest we mnie zakochana. 

(nie)Tłumacz miłości - wersja alternatywna [ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz