18.

18 2 0
                                    

Idąc na trzecie piętro do pokoju nauczycielskiego miałam złe przeczucia. Nie potrafiłam określić dlaczego się pojawiły i w jakim aspekcie. Podejrzewałam, że może dotyczą mojego obrazu, który chce oddać na konkurs. Bardzo się starałam, więc rozczarowanie profesorki rozerwałoby mi serce na strzępy.

Jednak kobieta była zachwycona moim dziełem. Cieszyło mnie to, ale jednocześnie niepokoiło, bo jeżeli to nie obraz jest problemem, to co?

Weszłam do biblioteki w poszukiwaniu inspiracji do prac do portfolio. Chciałam znaleźć książkę z obrazami Moneta oraz Maneta, to moi ulubieni malarze, którzy zawsze dostarczali mi inspiracji, a także motywacji. Mogłabym wpatrywać się w "Kobietę z parasolem" godzinami. Stan melancholii i odprężenia w jaki mnie wprowadzał był nie do opisania. To nie byli malarze, a magicy, którzy zostawiali jej cząstkę w każdym swoim dziele. 

Między regałami dostrzegłam parę, która oddawała się zachłannemu pocałunkowi. Nie zdziwił mnie ten widok, rzadko kiedy ktoś przychodzi do biblioteki, więc było to dość popularne miejsce do oddawania się namiętnościom. Zrobiłam dwa kroki w przód, gdy coś w moim mózgu przeskoczyło. Cofnęłam się i rozpoznałam owe osoby. Była to Rose, która oplatała swoje smukłe, długie nogi wokół chłopaka. Ten zaczął bawić się jej piersiami, podnosząc przy tym jej, i tak skromną już, bluzkę. Gdy rozpoznałam go, opuściłam książki na ziemię, ich dźwięk przywołał parę do porządku.

 - L-Luis? - Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.

- Daisy, to nie tak, jak myślisz. - Jego głos wywołał u mnie odruchy wymiotne. Cała zbladłam. - Wszystko Ci wytłumaczę.

Za nim dostrzegłam Rose, która uśmiechała się triumfalnie. Nie mogłam przeoczyć satysfakcji, która wręcz płonęła w jej oczach. Podeszła do mnie, powolnym i pewnym siebie krokiem. Kładąc dłoń na moim ramieniu pochyliła się, aby móc szepnąć mi do ucha.

- Widzisz Daisy, nie próbuj mi niczego odebrać, bo zniszczę twoje życie. Zaczynając od twojej paczki przyjaciół.

 Kolejne puzzle zaczęły znajdować swoje miejsce. Ona wszystko to ukartowała, spojrzałam na wyjście z biblioteki, przez które przeszła dziewczyna. Poczułam wściekłość, podbiegłam do niej i popchnęłam na ścianę, ta obróciła się i drapnęła mnie paznokciami w prawy policzek. Poczułam pieczenie, ostre ma ta żmija szpony.

- Chciałaś zrujnować mnie, a nie życie moich przyjaciół! Co ty odpierdalasz?

- Oh, Daisy nawet nie wiesz do czego jestem zdolna. - Powiedziała głosem pełnym jadu. - Masz nauczkę aby ze mną nie zadzierać.

- Idź się leczyć, jesteś obrzydliwa. - W jednej chwili poczułam się, jak wydmuszka, bez jakichkolwiek emocji. Odwróciła się i zaczęłam zmierzać w stronę schodów. - Nie myśl, że profesor Williams kiedykolwiek spojrzy na taką oślizgłą osobę jak ty z miłością. Co najwyżej z obrzydzeniem.

Po tych słowach poczułam czyjeś dłonie na plecach, następnie ból, głównie w ręku, nie wiem nawet w którym. Nie jestem w stanie określić również do kogo należał krzyk, chyba do jakiejś dziewczyny. Po chwili widziałam, już tylko ciemność.

***** 

 Obudziłam się w nieznanym mi miejscu. Wokół słyszałam jakieś pikania, a lewa ręka była cięższa niż zazwyczaj w dodatku czułam, że coś w nią uciska. Zamrugałam parę razy i spróbowałam się podnieść. Okazało się to niezwykle męczącym przedsięwzięciem, ledwo mogłam usiąść. Czułam jakbym w każdym miejscu na ciele miała bolącego siniaka. Chciałam się czegoś napić, bo w ustach czułam Saharę, może wcześniej połknęła kilogram piasku... Jednak zdałam sobie sprawę, że jestem w szpitalu, a szklanki nie ma, jak zawsze przy moim łóżku. O kurwa, co ja odjebałam. Wytrzeszczyła oczy i próbowałam sobie przypomnieć ostatnie chwilę, jednak w głowie miałam czarną dziurę.

Zaczęłam rozglądać się po pokoju, na kanapie spały na siedząco moje dwie przyjaciółki i mama. Uroczy widok, żałowałam, że nie mogę zrobić im zdjęcia. Może nie powinnam myśleć o takich rzeczach leżąc łóżku szpitalnym. Zobaczyłam, że na lewej ręce mam ortezę. Cieszyłam się, że to nie prawa ucierpiała, bo mogłabym się pożegnać z malowaniem. Nagle przeszły mnie ciarki, poruszam nogami. Okey, wszystko z nimi w porządku, poczułam ulgę. Spojrzałam na podłogę, ciekawe czy upadłabym jakbym próbowała wstać. W sumie nie wiem ile czasu była nieprzytomna, po wyglądzie moich bliskich na pewno mniej niż miesiąc, bo nie postarzeli się. Jednak nadal mogłam być nieprzytomna cały dzień, przez co nogi już mogły mi zesztywnieć, w dodatku byłam pozbawiona sił. Jebać, nie będę sobie bardziej grabić i ryzykować, tak czy siak, jak mama się obudzi to mam przejebane. 

 Drzwi do pokoju otworzyły się, a w nich dostrzegłam Jamesa. Trzymał trzy papierowe kubki, miałam nadzieję, że w którymś z nich jest kawa, która ugasi moje pragnienie. Pomachałam mu aby podszedł do mnie po cichu. W pierwszej chwili mężczyzna wydawał się zdziwiony, ale potem na jego twarzy namalowała się ulga. Usiadł obok mnie, odstawiając napoje na szafce obok łóżka szpitalnego. Następnie pogładził mnie po rudych włosach, jego dłoń wydawała się gorąca.

- Co ja tym razem odjebałam? - Zapytałam go szeptem.

- Tym razem to nie ty. - Jego wzrok stał się lodowaty. - Nie pamiętasz co się stało?

Pokręciłam przecząco głową, widziałam że mężczyzna bije się z myślami czy opowiedzieć mi, jak znalazłam się w szpitalu.

 - Evans zepchnęła cię ze schodów, nie wiem dlaczego. Nie chciała powiedzieć. - Zabrał z mojej głowy dłoń i zacisnął w pięść kładąc ją na śnieżnobiałej kołdrze, pod którą byłam ukryta. - Została zawieszona na pół roku, więc będziesz miała spokój.

- Mhy. - Przez chwilę zastanawiałam się, czy to nie za surowa kara, ale wtedy spojrzałam na moją lewą rękę. Miałam ogromne szczęście, że skończyło się na ortezie. Tak naprawdę mogła ze mnie zrobić kalekę, przekreślić moje marzenia, a w najgorszym wypadku nawet życie. Spojrzałam się na mężczyznę, który nie miał najweselszej miny. - Czyli uniknęłam korepetycji?

- Tak. - Uśmiechnął się lekko. - Upiekło ci się. Dobra, obudzę kobiecą załogę i pójdę po lekarza.

 Skinęłam wesoło głową i niczym ninja szybko wzięłam kilka łyków kawy z jednego z kubków stojących na szafce przy łóżku. Mama oczywiście przytuliła mnie i razem z dziewczynami okrzyczała, że zawsze w coś się wpakuje. Potem dowiedziałam się dlaczego doszło do całej tej sytuacji. Dziewczyny opowiedziały, jak nakryłam Luisa i Rose w bibliotece. Zrozumiałam dlaczego nie było go razem z nimi w pokoju szpitalnym. Jednak zachował honor powiadamiając od razu nauczycieli i nie kryjąc dziewczyny powiedział co widział. Jakaś część mnie współczuła mu, na pewno widok spadającej przyjaciółki był dla niego traumatyczny. Z drugiej strony gdyby nie on, nie byłoby mnie tu, byłabym na korkach.

Lekarz powiedział, że byłam nieprzytomna cały dzień, ponoć miałam niezwykłe szczęście że nie złamałam karku. No cóż, głupi ma szczęście. Ortezę mam nosić do świąt, a w szpitalu zostanę jeszcze na trzy dni, z powodu lekkiego wstrząsu mózgu, którego się nabawiłam.

 Jako pierwszy ze szpitala ulotnił się James, jest nauczycielem i miał swoje obowiązki, więc jak najbardziej to rozumiem. Mia razem z mamą poszły kupić coś do jedzenia, a ja zostałam sama z Grace.

- Czy Mia rozmawiała z Luisem?

- Ciężko nazwać to rozmową. Raczej krzyczała na niego, a potem zerwała.

- A czy mówiłaś jej o incydencie przed wycieczką?

- Nie, nie chcę dolewać oliwy do ognia. - Podrapała się nerwowo w rękę.-To obrzydliwe, zdradzać zamiast zerwać.

- No wiesz, byli razem od podstawówki, zapewne bał się, że zrywając straci swoich przyjaciół.

- Strach go nie usprawiedliwia. - Grace powiedziała to z wielką odrazą w głosie.

- To prawda. Po prostu... Czuje się winna. Rose wyszeptała mi, że zrobiła to z premedytacją, jako ostrzeżenie.

- Oh, skarbie. - Dziewczyna przytuliła mnie widząc, jak poczucie winy zaczęło malować się na mojej twarzy. - To nie twoja wina, on podjął taką decyzję, nikt go nie zmuszał do całowania tej jędzy. 

Kawa & FajkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz