Rozdział 20

95 11 0
                                    

→„Sprośne słowa i słone łzy"

Alena

Z moją rodziną, na obiad umówiliśmy sie w następną niedzielę, która nastała zbyt szybko. Moi rodzice jak i bracia, byli cudownymi ludźmi, ale i tak stresowałam się przedstawić im mojego chłopaka. Najbardziej chyba tej części o dziecku. Jeśli się pobierzemy, zostane mamą.

Ubrałam bordową koszulę i czarną krótką spódniczkę, ale taką, która pośladki mi zakrywała, więc była idealna na obiad z rodziną. Postawiłam na lekki makijaż, zarówno oczu, jak i ust.

Wilhelm miał po mnie podjechać, więc musiałam się trochę pospieszyć. Były pierwsze dni lutego, a tamten dzień był piękny. Świeciło słońce, ale mimo tego było mroźno, więc dobrałam jeszcze ciemny płaszcz i kozaki pod kolano.

-Cześć, kochanie - przywitałam się z Wilhelmem, kiedy wsiadłam do auta. Mężczyzna zlustrował mnie wzrokiem.

-Cześć, wygladasz przepięknie - złożył na moich wargach namiętny pocałunek, który odwzajemniłam układając dłoń na jego policzku. Wilhelm go pogłębił i ścisnął mnie w talii.

-Nie zdążymy - powiedziałam, czując jego wargi na szyji. Mężczyzna westchnął i się wyprostował.

-Najchetniej zerwałbym z ciebie tą spódniczkę i wypieprzył tutaj tak, że przy obiedzie byś dziś stała - wyszeptał mi do ucha. Na jego słowa oblałam się szkarłatem. Momentalnie zrobiłam się mokra.

-Jedź bo nie zdążymy, a moja matka, znowu będzie prawiła mi kazania, że się spóźniam - powiedziałam, idąc głosem rozsądku. Nie mogłam pozwolić sobie odpłynąć, co zdażało mi się przy WIlhelmie, niebezpiecznie często.

Dojechaliśmy do mojego domu godzine później. Oczami wyobraźni, widziałam wzrok matki. Spóźnianie się było czymś, czego szczerze nienawidziła. Ale co mogłam zrobić, skoro były roboty drokowe przez pół dorgi. Musiała mi to wybaczyć i tyle.

Zaparkowaliśmy na podjeździe pokaźnego domu i weszliśmy do środka.

-Moja córcia, kochana, jak cię dawno nie widziałam. Znowu sie spóźniłaś - zbeształa mnie na wejściu.

-Były roboty drogowe, mamo, nie mogliśmy tutaj dofrunąć - odparłam, kiedy Wilhelm pomagał mi ściągnąć płaszcz. Rzuciłam ciche „dzięki" w jego stronę.

Widziałam mojego tatę który stał za mamą i przyglądał się mężczyźnie. Wiedziałam, że może mieć objekcje, co do jego wieku. To był kolejny powód mojego nastroju.

-Dzień dobry, Wilhelm Smith - przedstawił się podając mojej mamie torebkę z winem.

-Marry Reidy, miło mi pana w końcu poznać - odpowiedziała.

Potem przywitał się z moim ojcem. Przewyższał go o dobre półtora głowy, więc śmiesznie to wyglądało, kiedy ojciec musiał zadrzeć głowe, aby na niego spojrzeć.

-Beniamin Reidy, a czy miło cię poznać to się jeszcze okaże - powiedział.

-Tato!

Ojciec spojrzał na mnie, niby poważnie, ale widziałam w jego oczach ziarenko rozbawienia, którego nieskutecznie próbował się pozbyć. Pokręciłam głową i złapałam Wilhelma za rękę.

-Dobrze chodźmy do stołu. Amin zaraz zejdzie, Troy mówił, że przyjedzie za 10 minut, bo nie mógł odpalić samochodu - powiedziała moja matka. Troy to było jej pierworodne (czyt. ulubione) dziecko, więc wszystko zostawało mu wybaczane.

Ruszyliśmy do stołu, który był ładnie nakryty. Wiedziałam, że Marry szykuje swojego popisowego kurczaka w panierce. Zawsze go robiła, gdy mieliśmy gości.

Tranquility In ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz