Rozdział 5

300 11 0
                                    

→„Pomocy"

Alena

-Proszę się położyć, zaraz podam pani coś na uspokojenie - powiedziałam, próbując przekrzyczeć wrzask dzieci obecnych na sali.

Był poniedziałek, 7 godzina mojej zmiany, ja czułam się jakby była 70. Na SOR przywieźli kobietę po ataku paniki. Nadal nie udało się jej uspokoić.

Podałam kobiecie leki i wyszłam z sali. Bolała mnie głowa i plecy a miałam jeszcze mnóstwo pracy.

-Alena? Alena! - Nathan stał przedemną ze zmarszczonymi brwiami. - Strasznie jesteś blada, weź chodź, usiądź - złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą na kanapę, w pomieszczeniu socjalnym.

Serio źle sie czułam, teraz doszły jeszcze mięśnie a to chyba najgorsze co może być, zaraz po katarze. Nathan usiadł razem ze mną i położył moją głowę na jego kolanach.

-Unieś nogi na oparcie kanapy, przestanie ci się tak kręcić w głowie - polecił.

-Przestań mi matkować, ja też znam się na chorobach - powiedziałam z uśmiechem.

-Widzę już ci lepiej, żart ten sam - powiedział rozbawiony.

Leżałam tak kilkanaście minut i faktycznie zrobiło mi się lepiej. Już chciałam się podnieść, ale Nathan mnie powstrzymał.

-O nie, nie, nie, teraz przebierzesz się z tego wdzianka, weźmiesz kurtkę i pójdziesz do domu. Tam weźmiesz leki i położysz się do łóżka. I nie przyjmuję odmowy, to polecenie lekarza.

-Co ty masz znowu do mojego ubrania - przejechałam dłonią po całej długości klatki piersiowej.

-Tylko tyle wyniosłaś z tego co powiedziałem? Czemu jest takie jasno żółte? Aż razi w oczy - odpowiedział.

-Moja mama mi je kupiła i prosiła, abym dzisiaj założyła, twierdzi, że bardzo dobrze mi w żółtym. Co prawda, miał być trochę ciemniejszy, ale to chyba jakaś chińszczyzna. Nie ważne, podoba mi się, że ma długie rękawy, przynajmniej mi ciepło - odparłam - idę do domu, faktycznie źle się czuję i nie dam rady znieść dłużej tych wrzasków, dlaczego oni tak krzyczą?

-A chuj wie, to dzieci, zawsze znajdą jakiś powód. Jest z nimi ich opiekunka, już mówiłem jej dwa razy, że musi ich uspokoić, bo nie są tutaj sami - powiedział. Złapałam za kurtkę i wsunęłam ręce w rękawy.

-Zajebiście, jak pani Miller znowu złoży na nas skargę to bedziemy mieć przesrane - oznajmiłam pakując termos do torby.

-No i co nam zrobi? Dobra, nie chce ciebie dłużej trzymać, idź do domu i serio odpocznij. Zadzwonię około 20, za 8 godzin powinnaś być wyspana - powiedział podnosząc się z kanapy - Ja idę dalej ratować ludzkie życia.

-Życzę ci powodzenia rycerzu - zaśmiałam się i pocałowałam go w polik.

Przeszłam przez główny korytarz, żegnając się z przechodzącymi osobami. Wsiadłam do auta i przymknęłam oczy, chyba coś złapałam, bo czułam się coraz gorzej.

Kilkadziesiąt minut później, dotarłam do mieszkania, gdzie od razu weszłam pod prysznic. Umyłam włosy, a potem nałożyłam na nie maskę, którą zrobiłam wczoraj wieczorem. Nawet jakbym była umierająca, to muszę zrobić całą pielęgnację.

Wyszłam z łazienki, wybrałam ciepłą piżamę i czystą bieliznę. Wysuszyłam włosy i poszłam wziąść leki. Sięgnęłam jakieś proszki przeciwbólowe i kilka witamin, to powinno pomóc.

Wsunęłam się pod kołdrę od razu się rozluźniając. Momentalnie zsnęłam.


Wilhelm

Usiadłem przy biurku, biorąc do ręki telefon. Miałem kilka nieodebranych połączeń od Shane'a i 2 nieodczytane wiadomości od opiekunki Leona. Dzisiaj był ciężki dzień, byłem naprawdę zmęczony, a miałem jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.

-Halo?

-No w końcu, do ciebie się trudniej dodzwonić, niż do Królowej Anglii - powiedział.

Przymknęłem oczy, bo miałem dość i chciałem spać. A on mnie wkurzał.

-Boże, Shane chciałeś coś czy tak dzwonisz, żeby popierdolić? - spytałem.

-Chciałem, a w sumie miałem dla ciebie propozycję ale teraz to nie wiem czy jesteś jej godny. Jak ty mnie traktujesz?

-Dobrze, co to za propozycja? Jestem zmęczony, a jeszcze czeka mnie trochę pracy, do brzegu - odparłem.

-Mam wolny wieczór jutro, wyjdziemy?

-Naprawdę chciałbym, ale Kathia wyjeżdża i nie mam z kim zostawić Leona, ale mówię poważnie, chętnie bym wyszedł - powiedziałem całkiem poważny.

-Ajajaj, dobrze, to dobra wymówka. Kończe w takim razie, nie przeszkadzam ci już więcej, miłej pracy ci życze i do usłyszenia - powiedział.

Zanim zakończyłem połączenie, rzuciłem jeszcze kilka słów na pożegnanie. Leon to mój 3-letni syn, jestem samotnym ojcem, jego mama zostawiła nas, kiedy Leon był jeszcze niemowlakiem. Pierwszy rok bardzo mi jej brakowało, nie tylko dlatego, że nie umiałem zajmować się małym dzieckiem, ale byłem w niej szczerze zakochany i swoim zniknięciem, złamała mi serce. Nie planowaliśmy dziecka, więc było to dla nas trudne, ale zapewniałem ją, że sobie poradzimy.

Teraz byłem sam z Leonem, który jest moja małą kopią, to serio niesamowite, jak podobny do mnie jest. Ma nawet te same duże, intensywne, zielone oczy. Bardzo go kocham, gdyby nie on nie wiem, jak dałbym sobie radę sam.

Kilka godzin później, zakończyłem pracę. Byłem wykończony.

Dotarłem do domu kilka minut później, bo szpital był dosłowie kilka przecznic dalej. Było to dla mnie wygodne i to był jeden z dwóch powodów, dlaczego zgodziłem się na pracę tutaj. Drugim były oczywiście pieniądze.

Kathia przywitała mnie i od razu wyszła do domu. Nie dziwiłem sie jej , było już grubo po 22. Leon spał, co było cudem, bo żadko zasypiał bezemnie. Wziąłem prysznic i położyłem się do łóżka, rozluźniając sie. Mimo zmęczenia, nie mogłem zasnąć.

Od gali, cały czas myślę tylko o niej. Co robi, co myśli, gdzie jest. Zacząłem prace w szpitalu dopiero dzisiaj, ale nie widziałem jej jeszcze. Miałem nadzieje na spotkanie.

Leżałem już dobre pół godziny i zdecydowałem sie podnieść, to było bez sensu. Założyłem spodnie od piżamy i wyszedłem na balkon, uprzednio sprawdzając czy Leon śpi. Spał, to dobrze. Zabrałem ze sobą paczkę papierosów i zapalniczkę w czarne diamenty. Szczerze, nawet nie wiem, skąd ją mam.

Usiadłem na kanapie i zapaliłem. Był środek listopada, a ja siedziałem półnagi na dworze. Chwilę później, rozbrzmiał mój telefon. Numer był zastrzeżony, dziwne.

-Halo? - powiedziałem - Halo? - powtórzyłem. Nikt się nie odzywał, dziwne. Zakończyłem połączenie i odłożyłem telefon na stolik. Po kilku minutach, znowu zaczął dzwonić.

-Halo! - podniosłem głos.

-Willie? - damski, ale niski głos, odezwał się.

Willie? Zamilkłem. Tylko jedna osoba tak do mnie mówiła. I była to ona. Nie miałem ochoty, na rozgrzebywanie przeszłości. W tamtym momencie, chciałem zakończyć połączenie. Jednak ciekawość wygrała. Musiałem się upewnić czy to na pewno ona.

-Halo? Kto mówi?

-Willie? Czy rozmawiam z Wilhelmem? - odpowiedziała, bardzo cicho.

-Tak to ja, kto mówi?

-Wilhelm, to ja Sara, potrzebuje pomocy.

______________

Nie mam weny

A.

Tranquility In ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz