30 ❁ Otulając cię aksamitnym kwieciem

237 49 38
                                    

przyjemnej lektury, moje magnolie <3 — wika

(Wróciłam...)

⊱✿⊰

Wycofawszy się z dziedzińca rezydencji Ahn Soana, książę koronny i Jeongan w otoczeniu straży przybocznej starszego kroczyli w milczeniu przed siebie. Przemierzali pogrążone w mroku uliczki, nie napotykając na swej drodze ani jednej żywej duszy. O tej porze dnia i roku wszyscy Joseończycy chowali się w domach, czekając na nadejście wiosny, która przyniosłaby im ciepło inne niż te pozyskiwane w kamiennych piecach.

— Bramy miasta są zamknięte aż do rana — zauważył w pewnym momencie następca tronu. Był to pierwszy raz, odkąd się odezwał, a że milczał długo, zachrypł mu głos. Odkaszlnął krótko. — Zakładam, że nie przyjmiesz mojej propozycji, by zatrzymać się na resztę nocy w Pałacu Wschodnim.

— Jest miejsce, do którego miałem się udać — odparł Jeongan, pochylając głowę w przepraszającym geście.

Przez sporą część drogi zastanawiał się, czy następca tronu podejmie kolejną próbę zatrzymania go w stolicy.

— W porządku — skwitował Geum, ku zaskoczeniu młodszego. — Kapitan Lee oraz oficerowie Park i Sa oddelegują cię bezpiecznie aż do granicy. Przez rzekę Yalu będziesz musiał przeprawić się już bez ich ochrony. I niech ci się, Jeonganie, nie wydaje, że w tej kwestii możesz mi odmówić.

— Dziękuję — wydukał Jeongan. Był zaskoczony, ale bynajmniej nie zamierzał odrzucić ofiarowanej mu pomocy. — Zatem... Pozwalasz mi wyjechać?

— Gdybym ci tego zakazał, nie byłbym ani krztynę lepszy od twojego dziadka. Inna sprawa, że w tej kwestii moje rozum i dusza się ze sobą nie zgadzają — dodał z krzywym uśmiechem książę.

Gestem ręki powstrzymał swoich żołnierzy, a ci natychmiast stanęli na baczność. Wtedy też on i Jeongan oddalili się o kilka, może kilkanaście kroków. Jako iż obaj nie mieli pochodni, a niebo wciąż było zasnute czernią nocy, arystokrata widział jedynie zarys twarzy następcy tronu. Teraz stali naprzeciw siebie, w ciemności, do której nie docierał ni blask księżyca, ni gwiazd.

— Dziękuję — powtórzył się Jeongan. — Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Nie tylko dzisiaj, lecz od dnia, w którym miałem szczęście cię po raz pierwszy spotkać.

— To drobnostka — stwierdził cicho książę. — Zrobiłbym wiele więcej, gdybym tylko mógł.

— Nie mam najmniejszych wątpliwości.

Parsknął cicho i wyciągnął rękę, by dotknąć ramienia yangbana. Jeongan mu na to pozwolił, choć w pierwszej chwili zadrżał niespodziewanie, nieprzyzwyczajony do tak delikatnego dotyku. Raczej gdy już czuł na sobie czyjąś dłoń, wiązało się to z odczuwaniem bólu, cielesnymi karami.

— Uważaj na siebie, Jeonganie — poprosił następca tronu i ciężko westchnął. — Jesteś niebywale inteligentnym mężczyzną i jak nikt inny potrafisz czarować słowami, a do tego nie brakuje ci umiejętności cechujących dobrego wojownika, ale igranie z Mandżurami to nie przelewki. Nie myśl sobie, że chcę cię teraz pouczać. Właściwie chcę tylko... — nagle zamilkł i wciągnął powietrze przez rozchylone wargi.

Albo zapomniał, co chciał powiedzieć, albo — co było znacznie bardziej prawdopodobne — zadecydował, że nie warto jest kończyć to zdanie. Pewne sprawy były już przesądzone, więc wypowiedzenie niektórych słów i tak niczego już by nie zmieniło, a mogłoby tylko pogorszyć sprawę.

— Obiecuję, że będę na siebie uważał — zapewnił go Jeongan. — Ty też na siebie uważaj, Wasza Książęca Mość.

Między nimi zapanowała cisza. Yangban wiedział, że nadszedł już czas, by odszedł w swoją stronę i udał się do przybytku, w którym czekali jego kompanii. Od nadmiaru emocji nie sądził, aby udało mu się zmrużyć oko przed wyjazdem, zamierzał więc tylko dopełnić ostatnie przygotowania i się przebrać, a także dopakować strój Świtu, który podarowała mu Jesienna Chmura.

KISAENG ORAEBIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz