32 ❁ Czekając, aż zakwitną lotosy

171 52 35
                                    

przyjemnej lektury, moje magnolie <3 — wika

⊱✿⊰

Jeongan spędził w stolicy Qing całą wiosnę i nim się obejrzał, nastały skwarne, długie dni lata. W duszy Księżycowego Świtu wciąż panowała jednak sroga zima.

Zazwyczaj młody yangban budził się wczesnym rankiem i pierwsze co robił, uchylał ostrożnie drzwi od komnaty Świtu, po czym zerkał w stronę jego posłania. Nie wchodził do środka. Wystarczyła mu ta jedna chwila, którą koił myśli.

Śniadanie zostawiał mu tuż pod drzwiami, nawet jeśli miał niemal całkowitą pewność, że starszy mężczyzna nie tknie choćby kęsa. Czasami jednak zdarzało się, że upijał kilka łyków przestygniętego bulionu czy dwie, trzy łyżki ryżanki. Jeongan nie namawiał go do jedzenia, choć jednocześnie okropnie martwił się, że ukochany w końcu się zagłodzi.

Późną wiosną odebrał list od Jesiennej Chmury, którą poprosił o podzielenie się z nim ulubionymi posiłkami Świtu. Zatrudniał wyłącznie kucharzy z Joseonu, którzy na jego rozkazy gotowali rodzime dania — placki z fasoli mung i z dzwonkowca, smażone kawałki bażanta z solonymi ogórkami, rybne pierożki z cefala, cienki makaron gryczany czy nawet ciastka ryżowe songpyon nadziewane ziarnami sezamu i pastą orzechową, które zwykło się przyrządzać dopiero jesienią. Songpyon zdaniem Chmury były ulubionymi łakociami Świtu, więc Jeongan postanowił obdarowywać ukochanego tuzinem świeżych ciastek każdego poranka.

Ogromne szczęście ogarnęło go, gdy Świt sięgnął ręką do półmiska i poczęstował się jednym ciastkiem. Na chwilę wstrzymał oddech, śledząc wzrokiem kościstą, bladą dłoń i miękkie, jasnofioletowe ciasto między długimi palcami, które powoli zbliżało się w kierunku wyschniętych warg. Nie wypuścił oddechu z płuc, póki Świt nie wziął pierwszego kęsa, jednak gdy wreszcie go przeżuł i przełknął i gdy uśmiechnął się mimowolnie, młody yangban odetchnął z wyraźną ulgą.

— Smakuje ci?

Starszy pokiwał głową. Nie dał rady zjeść całego talerza, pochłonął jednak połowę. Potem jeszcze napił się gęstego, wołowego bulionu, tak gorącego, że para buchała mu w twarz i znaczyła ją rumieńcem.

Od tamtego dnia poprawił mu się apetyt, choć wciąż jadł tyle, co mała bogatka. Z czasem zaczął także wychodzić ze swojego pokoju i siadał samotnie na werandzie, a jeśli dziedziniec był pusty, chwilę po nim spacerował.

Jeongan oparł się o jeden z filarów podtrzymujących zadaszenie werandy i skrzyżował przedramiona na piersi. Przyglądał się Świtowi, który krążył przygarbiony po placu, powłócząc nogami. Zastanawiał się, o czym teraz myśli — czy wciąż rozpamiętuje okrutną przeszłość, którą zgotował mu pobyt w Wielkim Qing?

— Świcie — odezwał się cicho, chcąc dać mu znać o swojej obecności.

Starszy mężczyzna zatrzymał się w pół kroku i obrócił przez ramię. Jego smutny wzrok zatrzymał się na wysokości twarzy yangbana, lecz nie dotarł do jego oczu.

— Przeszkadzam?

Świt pokręcił głową i wlepił spojrzenie w swoje buty. Dziś miał na sobie prosty hanbok, a włosy zaczesane w wysoki kok — z jakiegoś powodu nie chciał przywdziewać dawnych strojów, które Jeongan przywiózł dla niego z ojczyzny.

Nie ruszył się z miejsca, tylko w tej samej pozycji czekał, aż Jeongan podejdzie nieco bliżej. Młodszy zatrzymał się kilka kroków przed nim.

— Jak się dzisiaj czujesz?

— Ja... nie wiem — wymamrotał Świt.

— Nie wiesz? — zdziwił się yangban. — Czujesz przygnębienie?

KISAENG ORAEBIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz