34 ❁ Razem przemierzymy bezkres przyszłości

138 45 28
                                    

przyjemnej lektury, moje magnolie <3 — wika

⊱✿⊰

Grad wspomnień uderzał w ciało Hyowola i przenikał coraz głębiej, panosząc się pod bladą skórą. Mężczyzna widział małego siebie w ramionach ojca, na piaszczystym dziedzińcu ich domu. W tle krzątała się służba, zamiatająca opadłe płatki magnolii, w powietrzu unosił się zapach palonego drewna i aromatycznej zupy. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, tacy beztroscy.

Teraz pamiętał. Jego ojciec, Min Chido, był gubernatorem prowincji Gyeongsang, a w mieście Gyeongju był niezwykle poważany i lubiany. Pomagał uboższym, yangbanów zaś pilnował, by nie nadużywali swoich przywilejów, przez co wśród ludzi swojej klasy miał kilku wrogów. Nie wszystkim podobała się jego prawość.

— Świcie...

Zamrugał parokrotnie, sprowadzając się z chmur na ziemię. Musiał rozejrzeć się dookoła i zaczerpnąć kilka głębszych wdechów, nim spostrzegł, że obok stoi Jeongan. Wciąż znajdowali się pod główną bramą rezydencji — należącej niegdyś do ojca Świtu, dziś zaś będącej własnością ojca Jeongana.

— Wszystko w porządku? Możemy stąd pójść, jeśli nie czujesz się na siłach — zaproponował yangban. — Powiedziałeś, że to twój...

— Tak — przerwał mu Świt. Robił wszystko, co w jego mocy, by utrzymać nerwy na wodzy i znów nie popaść w rozpacz, ale czuł, że po policzkach ciekną mu łzy. — To mój dom, Jeonganie. Mieszkałem tutaj, zanim ojca spotkała straszliwa śmierć.

— Ale... Ale sam mówiłeś, że nigdy nie opuściłeś Hanseongu — zauważył skonfundowany młodzian.

— Tak mi się wydawało. Z biegiem lat wyrzuciłem za siebie większość wspomnień z dzieciństwa. Były dla mnie zbyt bolesne, abym je w sobie trzymał.

— Wciąż nie rozumiem — westchnął.

— Wejdźmy do środka — poprosił Świt. — Później ci wszystko opowiem.

— Dobrze — zgodził się Jeongan, po czym przełknął ślinę i odwrócił się ku bramie, by zapukać kołatką.

Nie musieli długo czekać, aż odźwierny uchyli odgrodzenie i do nich wyjrzy. Rozpoznał Jeongana od razu, więc czym prędzej otworzył bramę i pokłonił się paniczowi, witając go z należytym szacunkiem.

— Pański ojciec przebywa obecnie w Biurze Protektoratu, powinien wrócić po godzinie koguta — oznajmił mężczyzna. — A to jest...?

— Mój towarzysz. — Jeongan wskazał ręką na stojącego obok niego mężczyznę.

Świt skinął głową, ale zaraz wrócił do rozglądania się wokół. Dziedziniec nie wyglądał już jak dawniej, lecz mimo to dokładnie rozpoznawał to miejsce. Jego wzrok podążył ku zamkniętej studni, obok której rosło samotne drzewo paulowni. W dzieciństwie niejednokrotnie wspinał się na to drzewo. Po przeciwległej stronie dziedzińca suszyło się pranie — gdy on tutaj mieszkał, znajdowały się tam słoje z alkoholami pędzonymi przez jego matkę.

— A moi bracia? — spytał Jeongan. — Są teraz w domu?

— Ach, tak. Pójdę po nich, by panicza powitali.

Służący ukłonił się prędko i czmychnął do jednego z budynków, zostawiając ich na dziedzińcu.

— Naprawdę rozpoznajesz to miejsce? — spytał yangban, gdy już został ze Świtem sam na sam. — I jesteś pewien, że tu mieszkałeś?

— Mógłbym przysiąc — odparł bez wahania Świt. — Komnaty w tamtym budynku należały do mnie — powiedział, wskazując ręką. — A tam na tyłach jest przejście do sadu. W dole płynie mała rzeka.

KISAENG ORAEBIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz