8 ❁ Zawisło nad nami czerwone słońce

330 70 92
                                    

przyjemnej lektury, moje magnolie — wika


⊱✿⊰


Przez pierwsze dziewiętnaście lat życia Jeongan nie posiadał własnych marzeń ani celów. Pragnął wyłącznie tego, czego pragnęli dla niego ojciec oraz dziadek, wyobrażał sobie przyszłość dokładnie taką, jaką dla niego zaplanowano. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, co sprawia mu radość, jakie zajęcie przynosi mu ukojenie. Ba — nie wiedział nawet, czy ma ulubione danie!

Potem jednak spotkał Księżycowy Świt i uświadomił sobie, że może mieć własne marzenia, a jednym z nich, pierwszym i największym, był najpiękniejszy wśród mówiących kwiatów. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, że fascynacja, którą obdarzał kisaeng od samego początku, doszczętnie zawładnęła jego młodym sercem.

Teraz był już pewien, że się w nim zakochał i że nie ma żadnej siły, która byłaby w stanie to zmienić. Nie przejmował się ani tym, że Hyowol jest mężczyzną ani że jest kisaeng i z tych dwóch powodów był mu absolutnie zakazany.

Pragnął, by Hyowol zobaczył w nim mężczyznę, nie chłopca, nie yangbana urodzonego w złotym czepku, nie jednego wśród wielu klientów Yangsu. Mężczyznę. Takiego, któremu w przyszłości mógłby zawierzyć swoje skute lodem serce. To było właśnie marzeniem Jeongana. Nowym celem jego życia.

Nauka fechtunku pod okiem wspaniałego mistrza, bo tak zwracał się do niego Jeongan, już od samego początku wyciskała z niego litry potów. Yangbanowi, który przyzwyczajony był do przesiadywania na wygodnych poduchach i posłaniach, niełatwo było zbudować kondycję. Już na drugi dzień po pierwszym treningu zbudził się z tak wielkimi zakwasami, że nie obyło się bez przybierania skwaszonej miny, ilekroć się poruszał.

W przyszłości pragnął nauczyć się także łucznictwa, a i zamierzał częściej lądować w siodle. Posiłki zjadał większe, choćby miał boleć go napęczniały brzuch. Chciał przybrać na wadze i zbudować mięśnie, które teraz były widoczne tylko dlatego, że okrywała je sama skóra.

Oczywiście priorytetową sprawą pozostawała nauka do egzaminów urzędniczych. Dziadek wciąż wiele od niego wymagał i chociaż odpowiadało mu, że Jeongan zapragnął polepszyć swoją kondycję, niemal codziennie przypominał mu, co jest najważniejsze.

— Nie bez powodu w naszej rodzinie prawie że nie ma wojskowych — powiedział któregoś dnia, rzucając okiem na sprawozdanie, które napisał dla niego nauczyciel Jeongana. — Miejscem rodziny Ahn są najwyższe urzędy, jesteśmy inteligencją, której potrzebuje nasza dynastia.

Jeongana aż rozbolał brzuch. Za każdym razem, gdy dziadek mówił mu podobne rzeczy, on czuł rosnącą presję.

Harabeonim... Ale czy... Czy nie jest tak, że wojskowi wysokich szczebli nie są równie ważni? Pierwszym królem dynastii Yi został generał... — dodał cicho, wodząc wzrokiem po krawędzi stołu.

Czuł na sobie przeszywające spojrzenie staruszka, aż w sekundę cały się spiął.

— Chcesz stać się generałem?

Uniósł brodę i wlepił szeroko rozpostarte ślepia w pomarszczone lico dziadka. Nie zdążył pomyśleć o zadanym nagle pytaniu ani nawet rozchylić ust, gdy do uszu dotarł śmiech Ahn Soana — donośny, choć naznaczony starczą chrypą.

— Pojutrze w stolicy zjawią się urzędnicy z prowincji Hamgyong — zaczął, spoważniawszy w mgnieniu oka. Wyczuwszy zmianę w tonie dziadka, Jeongan natychmiast wyprostował łopatki. — Przyjmiesz ich w moim imieniu i zadbasz o to, by dobrze spędzili czas.

KISAENG ORAEBIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz