Rozdział 25: Cień Przebudzenia

9 5 0
                                    

Perspektywa Rose

Blask księżyca przenikał przez gęstwiny drzew, oświetlając ledwo widoczną ścieżkę prowadzącą głęboko w las. W tym eterycznym świetle Rose szła, cicho i bez wahania, lecz z sercem pełnym emocji, które wciąż tłumiła. Wokół niej rozciągała się cisza, jakby las sam odwracał wzrok od tego, co zamierzała zrobić, odwracał wzrok przed mrocznym rytuałem, który miał ją doprowadzić do celu. Keram, jej jedyny sojusznik, jedyny, który rozumiał potęgę, jaka drzemała w mrokach, został odebrany – Mia, James i Benicio świętowali swoje zwycięstwo. Była to obraza, której nie mogła znieść. Keram musiał powrócić, aby jej życie było jak dawniej.

Pod osłoną nocy, na polanie otoczonej pradawnymi dębami, Rose stanęła przed kamiennym ołtarzem. Rozkład liści i delikatna wilgoć mchu sugerowały, że nikt tu nie bywał od dawna. Pragnienie i determinacja, które przyciągnęły ją do tego miejsca, pulsowały w niej, przypominając, dlaczego musi zakończyć tę noc sukcesem.

Każdy gest, każdy ruch był pełen pewności. Gdy układała składniki rytuału, czuła, że ściany rzeczywistości wokół niej powoli pękają, jakby między światami, między życiem i śmiercią otwierała się delikatna szczelina. Z dbałością układała na ołtarzu zioła o woni tak silnej, że z każdym oddechem czuła, jak ciężar ich zapachu wypełnia jej płuca. Kwiaty bylicy, korzeń mandragory, szczątki pradawnych kości – wszystko to miało na celu przywołać moc silniejszą od samego życia. Miała poczucie, że każdy składnik wyciąga z niej kolejny fragment duszy, jakby cena za życie Kerama, choć jeszcze niewidzialna, zaczęła naznaczać ją na zawsze.

Gdy rozkładała sakralne insygnia, jej myśli zaczęły błądzić. Keram... Jego obecność przynosiła jej tyle samo bólu, co ulgi. Poza poczuciem siły, jakie miała u jego boku, Keram rozumiał, jak niesprawiedliwa potrafi być ludzka natura. Pamiętała, jak wielokrotnie przekonywał ją, że to świat jest kruchy, że jedynie mrok przynosi prawdziwą wolność. Być może właśnie to ich połączyło – ta głęboka niechęć do słabości, której inni nie chcieli dostrzegać. Widziała teraz jasno, że pozbawiając ją Kerama, Mia, James i Benicio pragnęli odebrać jej tę siłę. Świętowali jego śmierć, tak jakby bez niego nic już nie mogło jej powstrzymać.

Otrząsnęła się z tych myśli, wiedząc, że wahanie mogłoby wszystko zniszczyć. Rozcięła niewielką ranę na dłoni i pozwoliła, by krew spłynęła na przygotowany krąg. Rytuał wymagał osobistego poświęcenia – każdy wyraz mocy pociągał za sobą konkretną cenę. Wiedziała, że związek między życiem a śmiercią wymagał czegoś głębszego, czegoś bliższego jej duszy. Przez lata uczyła się, że magia krwi była najpotężniejszą z sił – nie da się jej kontrolować ani zamknąć w ramach bez konsekwencji.

– Kere, Zatho, Amare... – wyszeptała, a jej głos brzmiał złowieszczo, jakby wyciągał się z niej siłą, stając się mrocznym szeptem przemykającym przez noc. Z każdą sylabą czuła, jak powietrze gęstnieje, przesycone elektrycznością i pradawną energią, która łączyła ją z innymi wymiarami. Mrok lasu zaczął gęstnieć, a cienie drzew zdawały się poruszać. Przestrzeń wokół zaczęła wibrować, odciskając na niej ciężar wyczuwalnego, pulsującego ciemności.

Nagle poczuła lodowaty powiew na skórze, a świat wokół niej na chwilę zamigotał, jakby coś wyślizgnęło się spomiędzy światów. Światło księżyca zbladło, a Rose wyczuła, że więzy między światem żywych a martwych zaczęły się rozluźniać. Mówiła dalej, jej głos zamienił się w pieśń – powoli i konsekwentnie przywołując Kerama do świata, z którego został wyrwany.

Wkrótce w ziemi pojawiły się pierwsze oznaki jego powrotu – drobne pęknięcia, przez które zaczęły wydobywać się delikatne nici ciemności. Wiedziała, że już teraz mogłaby przerwać rytuał, ale to oznaczałoby utratę wszystkiego, co zyskała. Zamiast tego z całej siły skoncentrowała się na tym, by wytrwać, by nie pozwolić mocy, którą przyzywała, opuścić jej. Chciała czuć, że kontroluje każdy aspekt tej chwili, mimo że cienie wokół niej były nieobliczalne i nieprzeniknione. Keram – jego cień, ledwie widoczny – zaczął wyłaniać się z ciemności, powoli i majestatycznie, a jego oczy, zimne jak stal, spojrzały na nią z groźbą i dziwną wdzięcznością.

– Rose... – wycharczał głosem pełnym goryczy, jakby przebywanie z powrotem w tej rzeczywistości było dla niego zarówno ulgą, jak i udręką. – Dlaczego mnie przywołałaś?

Na jego twarzy malował się cień dawnych emocji, a jednocześnie zarysowała się złość, zupełnie, jakby rozumiał, że powrót oznaczał koniec jego spokoju. Rose wpatrywała się w niego intensywnie, w jej oczach malowała się dzika determinacja i żal.

– Nie pozwolę im świętować twojej śmierci, Keramie. Twa córka, odebrała wszystko co było mi drogie, miłość, popularność i ciebie mistrzu– to ty jesteś jedynym, który może pomóc mi odebrać jej to, co bezprawnie zdobyła.

Keram milczał przez chwilę, przyglądając się jej z chłodnym uśmiechem. Wiedział, że z tego powrotu wyniknie coś więcej niż zemsta, wiedział, że jego nowo zdobyta mroczna siła jest teraz jeszcze większa. Przez dłuższą chwilę nie mówił nic, tylko pozwolił tej chwili narastać, aż Rose zaczęła czuć niepokój, zastanawiając się, czy aby na pewno znała zamiary tego, kogo przywołała. Choć byli sprzymierzeńcami, Keram nie był już tą samą istotą, którą pamiętała. To, co stanęło przed nią, było cieniem, ale nie słabszym – to była potężna, zimna istota, na wpół rzeczywista, na wpół zrodzona z mrocznej magii, którą przywołała.

– Rose, świat, który mnie zabił, nie jest tym samym światem, do którego powróciłem – wysyczał cicho, a jego głos brzmiał jak echo dawnego majestatu. – Nie możemy już działać tak, jak dawniej. Ta bitwa będzie bardziej brutalna, bardziej bezwzględna.

Rose odwróciła wzrok, lecz szybko ponownie spojrzała mu w oczy, chcąc pokazać, że się go nie boi. Wiedziała, że związała swoje życie z mrokiem, że już dawno minął czas, gdy mogła cofnąć się i wybrać inną drogę.

– A więc ruszymy dalej, bez skrupułów – odpowiedziała, czując, jak fala energii, mroczna i gęsta, wnika w nią z jego spojrzeniem. – Zniszczymy ich wszystkich. Każdy, kto stanie nam na drodze, zapłaci cenę. Pokażemy im, czym jest prawdziwa moc.

Keram uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem. Jego obecność była ostatecznym znakiem jej determinacji, dowodem na to, że jej żądza zemsty przewyższa wszelkie moralne wątpliwości. Ciemność, która otaczała ich, była jak pieczęć ich przymierza, a blask księżyca przeszył jedynie ostatni ślad ich sylwetek, znikających w mroku lasu, nieodwracalnie połączonych w dążeniu do zemsty i władzy.

W tej chwili Rose pojęła, że to była ostateczna droga, którą wybrała.

Najmłodsza KlątwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz