Lenora szybko odkryła, że nie ma zbytnio wyboru – musiała iść za Nadią. Nie znała miejsca w którym się znalazła, a to, że nie było zasięgu jeszcze bardziej utrudniało sprawę powrotu do domu. Może ktoś wywiózł ją w góry? Ale w jakie? Była pewna jednego – została porwana. Te całe przemiany mogły być sprawą działania narkotyku. Pewnie niedługo zostanie wsadzona do auta i gdzieś ją wywiozą.
– Moi rodzice niedługo zobaczą, że zniknęłam – powiedziała z rozpaczą. – Rozpoczną się poszukiwania. Znajdą mnie, na pewno!
– Nie będzie poszukiwań. Martin i Monika nie są jedynymi Końmi na Ziemi. Wiele z nich widziało cię przynajmniej parę razy, mamy też twoje zdjęcia. O ile się nie mylę, twoje koleżanki rozmawiają teraz z twoim sobowtórem, który idealnie oddaje twój głos, charakter, sposób poruszania się.
Lenora przystanęła zamurowana. Nie wiedziała, co ją bardziej przerażało – wizja tego, że ktoś jakimś cudem się pod nią podszywał czy to, jak Nadia spokojnie o tym mówiła.
– Że co? Czy ty właśnie chcesz mi powiedzieć, że ktoś teraz się pode mnie podszywa? Jakim cudem?
– Magia, Lenoro. Magia.
Lenora zamrugała. Czuła, jak do oczu spływały jej łzy. Gdy Nadia odwróciła się do niej, spojrzała na nią ze współczuciem i podeszła do niej.
– Nie płacz, dobrze? – powiedziała cicho. – Wiem, że to wszystko musi być dla ciebie stresujące, że nie rozumiesz, co się dzieje, ale już niedługo wszystko zrozumiesz. Daj sobie trochę czasu.
Lenora nie wiedziała co powiedzieć, lub czy w ogóle rzucanie argumentów miałoby jakiś sens. Podskórnie czuła, że nic nie zmieniłoby zdania Nadii i że kobieta... koń... czymkolwiek ona nie była, nie odeśle jej z powrotem do domu. Zacisnęła więc zęby i postarała się przegonić łzy, a następnie ruszyła, a Nadia uśmiechnęła się do niej i wyszła na prowadzenie.
Nie wiedziała ile dokładnie szły. Gdy w końcu wyszły z lasu, Lenora szeroko otworzyła oczy. To było niesamowite.
Stały pośrodku ogromnych łąk. Trawa była krótka i zielona, ale widziała również pełno innych roślin. Niektóre wyglądały na znajome, a ona w myślach widziała dział w podręczniku z biologii, który opisywał taki krajobraz. To jest jakiś step. Z lasu wyszłam na step.
– Co to za kraj? – szepnęła. – Jakaś Mongolia, Gruzja?
Nadia zaśmiała się.
– Już ci mówiłam, Lenoro. Jesteśmy na Equsses, nie na Ziemi. Chodź, teraz wsiądziesz na mnie. Czeka nas z pół godziny jazdy do miasta.
Kiedy Nadia zmieniła się w konia, dziewczyna ze zdumieniem zobaczyła, że ma na sobie cały sprzęt, który jednak wyglądał... Inaczej. Bardziej jakby był z średniowiecza czy z innego takiego okresu, jeśli miałaby dobrze zgadywać. Nie miała zbytnio wyboru. Musiała wsiąść. Gdy znalazła się na grzbiecie klaczy, nagle w jej dłoniach pojawił się kask.
– Na wszelki wypadek. – Usłyszała głos w głowie.
Cicho westchnęła i drżącymi rękami założyła kask na głowę. Gdy tylko go zapięła i złapała wodze do rąk, Nadia poderwała się do galopu. Pozwól się poprowadzić, powiedziała.
O ile wcześniej myślała, że lubi galopować, to teraz zmieniła zdanie. Galopowała już z dziesięć minut jeśli nie więcej i od paru czuła jak jej nogi zamieniają się w galaretę. Drżącymi nogami starała się opierać na strzemionach,ale czuła jak coraz bardziej się obija o siodło. Przytrzymała mocniej wodze, by przejść do stępa. Bez skutku.

CZYTASZ
Lenora Duncan
FantasiPrzed tym jak wrzucę "prawdziwy" opis - ostrzegam, że to jest KONIARSKIE FANTASY, które wzbudziło u paru osób zachwyt swoją abstrakcyjnością XD. Pisałam to, gdy miałam 12-16 lat (to, co widzicie to jest trzecia wersja) i historia pochodzi z tego sam...