Bandyta
Stan Utah, siedem miesięcy wcześniej.Zmarszczyłem brwi i przekierowałem latarkę na trawę. Rozejrzałem się wokół torby, jednak nigdzie nie dostrzegłem moich nożyc. Ponownie zajrzałem do środka, przeszukując uważnie zawartość. Musiałem zapomnieć je spakować. Wyjąłem więc papierosa i wstałem.
Odwróciłem się, wygrzebując z kieszeni zapalniczkę. Odpaliłem papierosa i mocno się nim zaciągnąłem. Przymknąłem powieki, powoli wypuszczając dym.
Gdy w końcu emocje opadły, spojrzałem na drzewo, do którego przywiązany był grubym metalowym łańcuchem Hank. Zaraz jednak przeniosłem wzrok na drugie drzewo, do którego w ten sam sposób, był przykuty jego brat.
W końcu była cisza. Było przyjemnie i spokojnie. Patrząc na nich na usta cisnął mi się uśmiech.
-Wiecie co? Chyba macie szczęście. Nie wziąłem ze sobą wszystkiego, więc mój plan się nieco zmieni.
-Willhelm, proszę. – Wypowiadając te słowa, z ust Henrego pociekła strużka krwi. Jego głowa co chwilę opadała, jakby nie dawała rady utrzymać się na miejscu.
-O co mnie prosisz Henry? – Zapytałem, powoli do niego podchodząc.
-Wypuść nas. Zrozumieliśmy przekaz, proszę. – Ciężko się go słuchało, gdy co chwilę musiał robić przerwy, przez stan w jakim się znajdował.
Roześmiałem się i pokręciłem głową, jakbym usłyszał kiepski żart.
-Cieszę się, że zrozumieliście, ale to nie przywróci życia mojej siostry. – Ostatni raz zaciągnąłem się papierosem, po czym przycisnąłem wciąż żarzącą się końcówkę do jego oka.
Słuchałem jego wrzasków, a było to nawet przyjemniejsze od ciszy.
-Zostaw go. – Hank również postanowił wziąć udział w tej jakże kulturalnej rozmowie. – Zrobimy co zechcesz, ale odpuść już.
-Wiesz czego chcę? – Zapytałem, podchodząc teraz do niego. – Chcę się cofnąć w czasie i posłać kulkę każdemu z was po kolei, zanim zniszczyliście mi życie. I zanim odebraliście je mojej siostrze. Tego chyba nie jesteś w stanie zrobić, prawda?
-To Harry wszystko zaplanował. To on nam kazał. Wiesz co by zrobił, gdybyśmy odmówili?
-A wiesz co ja wam zrobię? Myślisz, że jestem głupi? Podpisałeś na siebie wyrok w momencie, w którym mu nie odmówiłeś. Skazałeś się na tortury w momencie, w którym ściągnąłeś spodnie. Obudziłeś samego diabła w momencie, w którym jej dotknąłeś. Dlatego nie mów mi, że bałeś się brata, bo oboje dobrze wiemy, że to mnie powinieneś się najbardziej obawiać.
Uśmiech już nie gościł na mojej twarzy. Teraz zdobiła ją czysta furia. Wróciłem do swojej torby i wyjąłem młotek.
-Było się zastanowić dwa razy. – Uderzyłem z całej siły, trafiając prosto w jego żebra.
Łamanie kości nie było w planie, ale zawsze to chwila radości.
-Wille, przestań! – Henry zawył, czym mnie jeszcze bardziej rozjuszył.
-Mam przestać? Ona też was o to prosiła! Miała tylko siedemnaście lat! Siedemnaście! – Zamachnąłem się, uderzając go w brzuch. – A wy co? Dalej to robiliście! Zgwałciliście moją siostrę! Płakała, krzyczała, ale nie przestaliście. Więc nie mów mi, że ja mam przestać.
Oddychałem szybko, ale nie tak łapczywie jak on. Z każdym wdechem było mu ciężej. Nie dziwiłem się. On i jego cwany braciszek, po całej nocy mieli ślady po mojej pięści, parę ran kłutych i parę złamań. Do tego jeden miał przypalone oko.
Nie mogłem nic poradzić na to, że nie byłem z siebie zadowolony. To zdecydowanie za mało. Jednak, jak od początku miałem w planach...musieli czuć wszystko jak najdłużej. Ale czas mi się już kończył. Niedługo zacznie się robić widno.
Przywróciłem się do porządku i odrzuciłem młotek niedaleko. Wyjąłem z kieszeni marynarki nóż i zapalniczkę.
-Wiesz...na początku chciałem powyrywać wam zęby, czy obciąć kończyny. Zrozumiałem, że nie ważne, co zrobię, nic nie dorówna temu, co zrobiliście wy. Dlatego najchętniej podpaliłbym was żywcem, ale te biedne drzewa na to nie zasługują. W końcu to dzięki nim oddychamy.- Podszedłem do niego i nachyliłem się blisko ucha. – Jakby się nad tym zastanowić, to ja dzięki nim oddycham, wy...za chwilę nie będziecie korzystać z ich usług.
Przejechałem nożem po podbrzuszu tak, by w ostatnich chwilach mógł się przyjrzeć własnym flakom. Niedługo później odpaliłem zapalniczkę i podpaliłem mu koszulkę.
Widziałem, że jeszcze żył, co mnie naprawdę radowało. Nie był tak słaby za jakiego go miałem. Podszedłem do drugiego i zrobiłem to samo.
Zabrałem z ziemi swoje rzeczy i schowałem do torby, którą zarzuciłem na ramię.Patrzyłem jak dwa największe ścierwa płoną na moich oczach.
Został tylko jeden.
...
Miesiąc później.
Wyszedłem z pracy dość późno, jednak wciąż było w miarę jasno. Kierowałem się do samochodu, który był na parkingu. Trasa nie była długa, bo trwała mniej niż minutę, jak zawsze. Przynajmniej tak myślałem.
Tym razem było inaczej. Gdy już byłem przy samochodzie i wsadzałem kluczyk do zamka, z piskiem opon wyjechał samochód. Zanim zdążyłem się odwrócić padły strzały. Chwyciłem się za prawe ramię, gdzie poczułem niemiłosierny ból.
Schowałem się za samochodem i w ostatniej chwili zdążyłem ujrzeć Harrego. To była jego zemsta za braci. Cóż, najwidoczniej nieudana, wciąż żyję.
Wsiadłem do samochodu mając nadzieję, że nie został uszkodzony jakoś mocno i będzie w stanie odpalić. Udało się. Ruszyłem niemalże od razu, co było trudne, zważywszy na to, że jedną ręką prawie nie mogę poruszać. Nie jechałem szybko, choć potrzebowałem pilnie pomocy, to nie byłem w stanie. Nie mogłem jechać do szpitala, bo by się zaczęły pytania. Policja nie może o niczym wiedzieć. Dlatego niezmiernie się ucieszyłem, gdy po jakiś 15 minutach strasznie dłużącej się jazdy, dostrzegłem gabinet weterynaryjny.
Nie wiele myśląc wziąłem ze schowka w samochodzie broń i udałem się do celu. Światło się paliło, co znaczyło że ktoś był. Wparowałem do środka szybko, by nikt mnie nie widział i ujrzałem brunetkę, która stała do mnie tyłem. Nie miałem czasu jej się przyglądać, musiałem zrobić wszystko by mi pomogła. Chociaż sam wiedziałem, że nic jej nie zrobię, nawet jak mi nie pomoże, to musiałem udawać.
-Odwróć się powoli, bez gwałtownych ruchów. – Chyba pierwszy raz w życiu zdobyłem się na taki ton w stosunku do kobiety.
Zrobiła co kazałem. Zauważyłem po jej oczach, że się boi. Nie podobało mi się to, ja taki nie jestem, choć ten jeden raz muszę.
Gdy mnie opatrywała, nie mogłem przestać na nią patrzeć. Była naprawdę ładna. To nawet za mało. Była piękna, lecz gdyby się mnie nie bała, byłaby oszałamiająca.
Miała brązowe oczy i jeszcze ciemniejsze włosy. Naprawdę było mi żal, że tak się mnie bała, mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczy albo zapomni.
Nawet miło mi się z nią rozmawiało, mimo że ona nie podzielała mojego zdania. Gdy skończyła, byłem jej wdzięczny, lecz nie chciałem tego przesadnie pokazywać. W końcu to, czy mnie wyda, okaże się za parę dni.
Przed moim wyjściem zdążyłem poznać jej imię. Ophelia. Zwróciłem uwagę również na jej ubiór, gdy zdjęła fartuch.
Można o mnie wiele powiedzieć. Większość osób, które mnie zna, powiedziałaby, że jestem obrońcą kobiet, z czym się zgadzam.
Ophelia... chyba nie bardzo, po dzisiejszym wieczorze i po tym jak przeskanowałem jej sylwetkę bardzo uważnie. Nie chciałem jej więcej martwić swoją obecnością, a tym bardziej nie zamierzałem zachowywać się jak napalony nastolatek, więc po prostu zebrałem się do wyjścia. Nie ukrywam, bardzo mi się spodobała.
Ophelia była dziełem, jakiego jeszcze nie ujrzałem, ale tak jak już mówiłem, mieliśmy się więcej nie zobaczyć.
***
CZYTASZ
It Wasn't Your Fault
Romans24-letnia Ophelia Wheeler od roku jest weterynarzem. Mogłoby się wydawać, że jej życie jest nudne, zresztą tak twierdzi nawet najbliższa jej przyjaciółka. Jednakże, dziewczyna lubi swoją rutynę i nie zamierza tego zmieniać. Do czasu, kiedy do jej ga...