Rozdział 10

617 128 120
                                        

Aśka
🤎


Jeszcze tylko tydzień. 

Siedem dni i uwalniamy Orkę… to znaczy moją nogę z gipsu. 

Już nie mogę się doczekać, zwłaszcza że moja mobilność, jest teraz znacznie ograniczona i nie mogę uciec tam, gdzie bym chciała. 

I nie mam tutaj na myśli ucieczki od moich przyjaciół, którzy są przekochani i ciągle nie mogę wprost uwierzyć, jak wiele dla mnie robią, i to z uśmiechem na twarzy.

No nie dziwcie się. Zawsze to ja byłam tą, która wszystkim pomagała jak tylko umiała. Samej ciężko mi było przyjmować pomoc lub prosić o nią. Całe życie dążyłam do tego, żeby być niezależną. A teraz… jest to niemożliwe. Chociaż mam nadzieję, że już za tydzień się to zmieni. 

Wiem, marzenia są fajne. Tylko niestety nie zawsze się spełniają.

Zdaję sobie sprawę z tego, że przede mną jeszcze długa droga, która wcale nie zakończy się na ściągnięciu gipsu. Wręcz przeciwnie, prawdziwa walka, będzie potem.

I oczywiście dopuszczam też możliwość tego, że być może nie będę już nigdy w pełni tak sprawna, jak wcześniej. 

Jestem optymistką i szklanka u mnie, zawsze jest, do połowy pełna. Ale nie jestem też głupia i wiem, jak mogą się skończyć, tego typu urazy.
Niestety, w większości przypadków, kończy się to ograniczoną ruchomością kolana. To znaczy, że można wypracować sobie rehabilitacją, jego zginanie, ale nie jest to już, to samo co wcześniej.

Abstrahując już nawet od mojej kariery, to i w codziennym życiu mogę mieć teraz trudniej… ale na razie, nic nie wiadomo, więc myślę pozytywnie.
A nawet jeśli diagnoza po zdjęciu gipsu, nie będzie dla mnie łaskawa, to i tak nie zamierzam się poddawać, tylko sama sprawdzić, czy aby na pewno lekarz się nie mylił.
Dlatego też zapisałam się już na ćwiczenia.

Rehabilitant, którego znalazła Emilka, oddzwonił do niej i poinformował, że zgadza się mnie przyjąć w ramach mojego ubezpieczenia. Co więcej, od razu po ściągnięciu gipsu. Jeśli nie będzie przeciwwskazań lekarskich.

No dacie wiarę!

Ze szczęścia, to aż się popłakałam. Naprawdę już traciłam nadzieję, że uda mi się dostać do kogoś dobrego. Kto postawiłby mnie na nogi, jednocześnie nie zmuszając mnie do tego, żebym zamieszkała pod mostem, z powodu braku środków do życia.

Także nie dość, że zyskałam najlepszego fachowca, który miał już wcześniej doświadczenie w pracy ze sportowcami,  to na dodatek nie wydam na niego, ani złotówki.

Ten telefon i dobre serce tego faceta, zakończyły moje zmartwienia i kłótnie z Emi, która ciągle się upierała, że przecież mogą razem z Czarkiem, pokryć koszty, mojego leczenia.

Nie mogłam się na to zgodzić. I tak już bardzo mi pomagali. Mieszkałam u nich, jadłam (nie pozwalali mi, dorzucić się do zakupów.), a na dodatek miałam pomoc, przy chociażby takich mogłoby się wydawać prostych codziennych czynnościach, jak na przykład, mycie głowy.

Podsumowując. Wikt i opierunek, całkiem za free. A dodatkowo ogrom ciepła, którym mnie obdarzali, sprawiał, że czułam się jak członek rodziny, a nie jak intruz, który się wepchał na doczepkę.

Tak więc, kto by chciał z tego rezygnować? Nikt. 

No, chyba że w pakiecie, jest taki jeden Goryl z móżdżkiem w wielkości orzecha włoskiego, który ciągle zatruwa ci życie.

Ten jeden powód sprawił, że moje poszukiwania mieszkania, znacznie przyśpieszyły.

No po prostu muszę się wyprowadzić!

Tie-Break # 2 SurvivorsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz