Rozdział 17

89 11 0
                                    

Pip. Pip. Pip. Pip. Pip.

Obudziły mnie odgłosy jakichś maszyn. Otworzyłam oczy. Oślepiło mnie jasne światło.

-Gdzie jestem?- chciałam spytać, ale chrypa uniemożliwiła mi odezwanie się.

Odchrząknęłam.

-Gdzie jestem?- spróbowałam. Tym razem z nieco lepszym skutkiem.

-W szpitalu. Wreszcie się obudziłaś.- rzekł ktoś zimnym tonem.

-Jake? Dlaczego ''wreszcie''? Co ja tu robię?

-Byłaś nieprzytomna przez pół roku. Miałaś wypadek z Nate'em.

Obrazy zaczęły odradzać się w mojej głowie.

Nate. Samobójstwo. Drzewo. Ciemność.

-Skoro już się obudziłaś, to mogę iść. Cześć.

Czekaj. Zostań.

Nie zdążyłam tego powiedzieć. Już wyszedł.

Czułam się skrzywdzona. Jak mógł?! Byłam nieprzytomna przez pół roku, a on wciąż jest obrażony o jakąś drobną kłótnię.

.....

Ze szpitala wyszłam po paru dniach. Wiele się zmieniło. W miejscu, w którym Dave rozciął mi skórę, została
podłużna blizna.

Roonie wyjechała z Anglii do ojca, do Nowego Yorku. Ten kraj kojarzył jej się tylko z tym, co się stało. Za dwa miesiące ma termin porodu.

Najprawdopodobniej nie uda mi się zaliczyć roku i będę musiała powtarzać klasę w Akademii. Tak przynajmniej myślałam aż do telefonu od dyrektora.

-Rosalie Therkins? Musimy pilnie się spotkać w celu omówienia pani zaliczeń pierwszej klasy. Proszę być jutro rano w moim gabinecie.

.....

Następnego dnia udałam się do gabinetu dyrektora. Kiedy przyszłam, jeszcze go nie było, więc musiałam
na niego poczekać.

Dyrektor Freeman-Attwood przyszedł po dzwonku na pierwsze zajęcia.

-Witam. Miło mi słyszeć, że wszystko już z panią dobrze.

-Dzień dobry. Ja również cieszę się, że mogę już powrócić do nauki.

-Nie ma już pani zbyt wiele czasu. Do końca roku zostały zaledwie dwa tygodnie.

-Wiem.

-W normalnej sytuacji uczeń lub uczennica Akademii nie zaliczyłaby roku z nieobecnością na połowie zajęć i nie oddaniu pracy semestralnej, ale jako że wiem, iż zaniedbanie nie wynikło z pani winy, ja i zarząd postanowiliśmy dać pani szansę.

-Bardzo dziękuję. Nawet pan nie wie, ile to dla mnie znaczy. Co mam zrobić?
-Na zaliczenie całego roku przygotuje pani pracę na temat łączenia różnych, pozornie nie pasujących do siebie rodzajów muzyki. Do współpracy dostanie pani jeszcze jednego ucznia, który również może ukończyć rok tylko w ten sposób.

-W jakiej formie ma być to praca?

-Ma być to rodzaj wystąpienia podczas akademii końcoworocznej. To numer telefonu pani wspólnika. Macie państwo dwa tygodnie. Życzę powodzenia.

-Bardzo dziękuję. Obiecuję, że dam z siebie wszystko. Do widzenia.

-Do widzenia.

.....

Po wyjściu z budynku Akademii poczułam potrzebę porozmawiania z kimś o tym, co się stało. Wybrałam numer do Megan.

-Tu Megan. Nie mogę teraz gadać. Zostaw wiadomość, a na pewno odzwonię.

Hmm... Dziwne. Meggy praktycznie zawsze odbiera.

Postanowiłam zadzwonić do mamy.

-Mamo, wiesz co u Meg? Nie mogę się do niej dodzwonić.

-Skarbie, tak mi przykro.

-Czemu? Co się stało?

-Sally, Meg... Megan nie żyje.

-Co? Jak? Dlaczego?

-Pewnie wiedziałaś, że ma tętniaka. Na wieść o tym, że miałaś wypadek i jesteś umierająca bardzo się zdenerwowała i załamała...

-I co dalej?- dopytywałam drżącym z emocji głosem.

-Od tych nerwów tętniak pękł. Skarbie, tak mi przykro.- powtórzyła.

-Pa mamo.

Rozłączyłam się i schowawszy telefon upadłam na kolana. Zaczęłam znosić się płaczem.

Boże, straciłam najlepszą przyjaciółkę, kogoś, kto był mi bliski jak siostra. I umarła z mojego powodu, przeze mnie, z mojej winy. Gdyby nie ja, ona mogłaby przeżyć jeszcze wiele lat.

Była piękna, młoda, inteligentna... I teraz jej tak po prostu nie ma?

-Wszystko w porządku?- usłyszałam głos jakiegoś chłopaka. Tak, pewnie musiało to źle wyglądać: dziewczyna siedząca na ziemi i głośno szlochająca.

-Nic nie jest w porządku. Przeze mnie umarła moja najlepsza przyjaciółka.

-Cii, Rosie. To nie twoja wina.

-Rosie? Skąd wiesz, jak mam na imię?

Podniosłam wzrok. Przede mną stał Jake. Ten sam Jake, co sześć miesięcy temu. Z ciemną czupryną, ciemnymi oczami i spojrzeniem pełnym spokoju i ciepła.

-Kiedyś się mi przedstawiłaś. Stąd wiem. Chodź. Zawiozę cię do domu.

Podniosłam się z ziemi, korzystając z jego wyciągniętej w moim kierunku ręki.

Zgodnie z zapowiedzią, zawiózł mnie do domu. Przygotował tam gorącą czekoladę i rozłożył kocyk na kanapie. Wypiłam napój do dna. Położyłam się na kanapie, a on przykrył mnie kocem.

-Śpij, musisz odpocząć.- szepnął.

-Zostaniesz?

-Będę tu, gdy się obudzisz. Obiecuję. Tym razem cię nie zostawię.

---------------

Ok. 17 gotowa. Tym razem dłuższy rozdział.

Spodziewał się tego wszystkiego ktokolwiek?

Dziękuję za prawie 700 wejść i 40 vote'ów. :D Zachęcam do dalszego komentowania i vote'owania- zostawcie po sobie ślad w moim opowiadaniu. ;)

Podoba wam się lub nie? Wyraźcie swoją opinię :)

Noc aniołówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz