4. Ashley

481 33 1
                                    

Po chwili usłyszałam zbawienny wręcz pisk opon, a już po chwili przed oczami zamiast widoku zakrwawionej pięści chłopaka, zobaczyłam brązowe włosy. Zachwiałam się, ale odzyskałam równowagę.
- Rose! Co ty zrobiłaś?! - wrzasnęłam, widząc jak blondyn, który jeszcze kilka sekund temu lał mnie, nie patrząc na zasady moralne, leży teraz na ziemi, ledwo trzymając się przy świadomości.
- Nie wkurwiaj mnie! Miałaś tylko zarobić! Gdzie są pieniądze?! - krzyknęła na potrąconego chłopaka.
Zanim się odezwał, wypluł naprawdę dużą ilość krwi. Mimo wszystko bałam się, że umrze. Nie chciałam go zabijać.
- Przy... moto... rze... - miałam wrażenie, jakby już umierał.
Przyjaciółka zsiadła ze swojego motoru i podeszła do bagażnika na ścigaczu chłopaka. Wyjęła z niego niewielki worek i zajrzała do środka.
- No pięknie... - zagwizdała. - Ash, cofam, zarobiłaś sporo.
- Co...? - zdziwiłam się.
- Siedemdziesiąt tysięcy, no no... - była wyraźnie zadowolona.
- Mówisz, że siedemdziesiąt? - spojrzałam na wystraszonego chłopaka na ziemi. - Masz szczęście, że muszę wracać, rozumiesz? Nawet nie wiesz, jakie masz pierdolone szczęście...

Kucnęłam przed nim, a on jakby ożywiony przyglądał mi się przerażony. Wyjęłam z kieszeni spodni papierosa i zapaliłam, mocno się zaciągając.
- Wiesz co? - mruknęłam do niego. - Patrząc na ciebie jakoś... Straciłam ochotę na palenie...
Kiwnęłam ledwo zapalonym szlugiem, zaciągając się jeszcze raz, po czym wrzuciłam go. Do gardła chłopaka. Tyle mu wystarczy?
- Ash... - usłyszałam zaniepokojony głos Rose. Podniosłam się i spojrzałam na nią, uśmiechając się, mimo prawdopodobnie całej zakrwawionej twarzy. - Uspokój się i wracajmy.
Ostatni raz popatrzyłam na dławiącego się idiotę, plującego jeszcze większą ilością krwi niż wcześniej.
- Aha... I nazywam się Ashley. Nie Erika. Zapamiętaj to imię - nie wiedziałam nawet, czy mnie usłyszał.

Odjechałyśmy kawałek z Rose, po czym zadzwoniłyśmy po pogotowie. Powiedziałyśmy tylko, że wydarzył się wypadek i gdzie, a kiedy zapytano o nasze dane, rozłączyłyśmy się.

***

- Opatrzę cię, chodź tu - powiedziała oschle Rose, kiedy byłyśmy już w domu.
Wiedziałam, że nie ucieknę. Fuck.
Usiadłam w kuchni, przy stole i czekałam, aż Rose wyjmie z szafki wszystkie potrzebne bandaże, leki, maści itd. Kiedy już wszystko miała gotowe podeszła do mnie i przystawiła sobie krzesło, siedząc teraz naprzeciwko mnie. Nasączyła wacik wodą utlenioną i zaczęła nim przecierać moją twarz.
- Więc, co to był za wyścig? - zaczęła.
- Prywatny. Były tylko te ciołki i nikogo więcej. Nie chcieli mi dać mojej wygranej, rozumiesz to? - wkurzyłam się na samo wspomnienie.
- Ja pierdole... Co to za zjebany wyścig... - mruknęła tylko.
Siedziałyśmy chwilę w ciszy, jednak nie na długo. Rose za mocno przycisnęła wacik do mojej skóry, co okropnie zaszczypało.
- Ałć! Uważaj...
- Kto to mówi - prychnęła. - Z nas dwóch to ty powinnaś bardziej uważać.
Wiedziałam, że nie nawiązuje do tego, co robiła teraz.
- Wiem. Ale świat tak bardzo wkurwia - westchnęłam, lekko rozbawiona własnym komentarzem.
- Coś o tym wiem - zaśmiała się cicho.

Dalej dałam Rose pracować w milczeniu, żeby mogła się skupić. Dopiero kiedy zajęła się moim nadgarstkiem, który skręciłam przez zadanie za mocnego ciosu (tak, da się, zwłaszcza w moim przypadku niepohamowanej agresji), odezwała się znowu.
- Co to miało być z tym papierosem? - mimo powagi, jaka panowała, mówiła to bardzo spokojnie.
- Nie wiem - spuściłam głowę. Poniosło mie, a to nie mogło się wydać. - Okłamał mnie i... poczułam taką potrzebę, żeby...
- Mogłaś go zabić - przerwała moją nie znającą składu wypowiedź.
- Wiem.
- Do pierdla trafić nie chcemy - dodała.
- Wiem.
Na chwilę spauzowałyśmy, kiedy przyjaciółka wklepywała jakąś maść w moją rękę.
- Lubisz tortury, to wiem od dawna - chciałam zaprotestować, ale po chwili zastanowienia stwierdziłam, ze to co mówiła było prawdą. - Ale to była przesada.
Nie odpowiedziałam.

Dopiero po kilku minutach atmosfera troszkę się rozluźniła, a Rose uśmiechnęła się do swojego dzieła.
- Zawinę ci bandażem jak pójdziesz pod prysznic. Ja w tym czasie pójdę zapłacić temu staremu zgredowi... - burknęła niezbyt zadowolona.
- A właśnie, jak tam kradzież?
W odpowiedzi uśmiechnęła się przebiegle, po czym wyszła z pokoju na krótką chwilę. Wróciła trzymając w jednej ręce kopertę, a drugą miała schowaną za plecami.
- Co to? - spytałam, choć już miałam pewne podejrzenia.
- To... - rzuciła kopertę na stół, przede mną - Ponad połowa czynszu.
- Ile kasy miał tamten dzieciak?! - zdziwiłam się.
- To jeszcze nic - zaśmiała się przebiegle.
Spojrzałam na nią, nie mogąc uwierzyć w jej słowa, ale w tym samym momencie wyjęła zza pleców jakiś woreczek. Podała mi go uśmiechając się coraz szerzej.
- O kurw... - zajrzałam do środka. Zdecydowanie to rozwiało moje wątpliwości.
- Młody miał fajny telefon - stwierdziła, bawiąc się wspomnianym przedmiotem w dłoni.
- Miał - podkreśliłam, na co obie się zaczęłyśmy śmiać. - Myślisz, że ile on jest wart? Bo mp4 na pewno sporo wybuli, a telefon o ile nie jest popsuty...
- Nie jest - przerwała. - Sprawdzałam. Nówka nierdzewka, rodzice go naprawdę kochają.
- Oj, jak ja bym chciała mieć takich rodziców. Albo w ogóle rodziców - mruknęłam rozbawiona.
- Masz rodziców, a że takich, a nie innych, to już inna sprawa. Dobra, idę zapłacić - stwierdziła, na co od razu zrzedła nam obu mina.
- To może ja wezmę w końcu ten prysznic, bo krew chyba zaczyna na mnie krzepnąć.

Idąc do łazienki słyszałam za sobą jak Rose zamyka za sobą drzwi. Ten stary zgred mógłby nam naprawić zawiasy, ale nie, po co...
Po prysznicu razem usiadłam w salonie, gdzie była już moja przyjaciółka. Położyłam głowę na jej kolanach i zaczęłam się zastanawiać, co miałabym teraz robić, jednak odpowiedź pojawiła się równie szybko, co pytanie.
Zakład... No tak, przydałoby się w końcu wygrać.


Love Deal //L.H. & A.I.//✕Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz