26. Ashley

306 30 3
                                    

Rose gdzieś poszła, a ja nie miałam pojęcia gdzie. Mówiła, że niedługo wróci. Od jej zniknięcia minęły aż 39 godzin i 28 minut. Nie żebym patrzyła na zegar przez ten cały czas, ale musiałam się czymś zająć, by znowu ich nie słyszeć. W myślach kołatała mi się tylko jedna myśl – Gdzie jest Rose?
Bałam się, tak cholernie się bałam. Oni mówili mi ciągle, że ona nie wróci. Że mnie zostawiła. Powtarzali, że mogłam ją związać i zostawić w fabryce, kiedy miałam okazję, ale czy to dziwne, że nie chciałam jej skrzywdzić?
Tylko przy niej ich nie czułam. Ale to działało w dwie strony i kiedy Rose nie było blisko mnie, oni wracali ze zdwojoną siłą, jak teraz. Praktycznie nie słyszałam nic, prócz nich.
Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazłam się przy fabryce. Nie pamiętałam, czy chciałam zapomnieć o nich, czy oni mi kazali, po prostu w jednym momencie byłam w domu, a w drugim wchodziłam do rozpadającego się w oczach budynku.
W środku przywitał mnie chłód jeszcze większy niż na zewnątrz. Na szczęście w piwnicy, gdzie właśnie zmierzałam, zawsze było cieplej.
- Tęskniłeś? - spytałam, patrząc na mężczyznę siedzącego na krześle.
Niestety, spał. Nie na długo jednak, bo słysząc moje słowa, szybko się rozbudził, a na jego twarz od razu wypłynął strach.
Głosy przycichły. Już wiedziałam, czego chcą. Sama zaczęłam tego chcieć.
- Nie odezwiesz się? - uśmiechnęłam się do siebie.
Nie zrobił tego.
Sięgnęłam po druty, których było pełno pod próchniejąca ścianą i paralizator. Pamiętam, jak Rose mi go dała po jednym z koncertów, na który się wkradłyśmy. Ukradła go ochroniarzowi.

Podeszłam z powrotem do mężczyzny. Przybliżyłam do niego jeden z drutów, po chwili wbijając go w prawe kolano. Patrzyłam jak skóra wygina się pod naciskiem, który zadawałam, by po chwili pęknąć. Z nowo powstałej dziury zaczęła się sączyć krew, brudząc metal. Wbijałam to jednak dalej. Głębiej, mocniej, coraz wolniej i dokładniej, póki drut nie zaskrzypiał, stykając się z kością.
Mężczyzna syknął coś pod nosem, biorąc wielki wdech, ale... nie odezwał się.
- Powiedz coś – nakazałam, jednak w pokoju, oprócz mojego i ich głosów, dalej panowała cisza.
W sekundę wbiłam drugi drut w lewe kolano, co spotkało się z głośnym sykiem mojej ofiary. Jednak dalej nic nie powiedział, co zaczęło mnie coraz bardziej irytować.
- Odezwij się, do cholery! - wrzasnęłam, włączając paralizator i przykładając go do drutów.
Po pokoju rozniósł się przeraźliwy krzyk, na co przerwałam na chwilę swoją czynność. Po chwili jednak kontynuowałam, by znowu przerwać i tak w kółko, dopóki mężczyzna nie zaczął trząść ciałem, nawet w czasie, kiedy nie używałam prądu. Z jego ust zaczęła powoli bezsilnie wypływać ślina, a głowa opadła mu na ramię. Wyglądało to, jakby już był martwy, ale on już dawno umierał.
Sięgnęłam po nożyk. Zwykły, zaostrzony scyzoryk, którego używałam już nie raz, przez w niektórych miejscach miał ślady rdzy lub zaschniętej krwi. Jednak ostrzyłam go po każdym użyciu, więc zawsze miałam wrażenie, że był ostrzejszy niż wcześniej.
- Powiedz coś! Cokolwiek! - krzyknęłam, tracąc poprzedni, pewny siebie i rozkazujący ton głosu. Teraz był niemalże proszący, aby to zrobił, jednak on dalej siedział cicho.
Czemu mi to robił...
Czemu nie mógł powiedzieć choć słowa...?
- Czemu?! - wrzasnęłam, zamachując się.
Po chwili ostrze noża wylądowało w jego ramieniu. Czułam jak przechodziło płynnie przez skórę, mięśnie by zgrzytnąć o kość, zatrzymując się na niej. Wyjęłam nóż, przez co natychmiast z rany wyleciała krew, mnóstwo. Zamachnęłam się raz jeszcze, ale i tym razem usłyszałam głośny zgrzyt, zakłócony przez krzyk tego dewianta.
Dźgałam go tak długo... Za każdym razem coraz mocniej, starając się trafić tam, gdzie jeszcze nie byłam. Dźgałam go, póki nie zostało skrawka niepoharatanej skóry na ramieniu, aż do obojczyka. Ile by nie wrzeszczał z bólu, to nie było to czego chciałam.
- Odezwij się... - szepnęłam, tracąc siły. Traciłam już siły na cokolwiek. - Odezwij się... To takie trudne...?
I tym razem nie uzyskałam odpowiedzi.

Wpatrując się w wystającą, zakrwawioną kość, na której leżały poprzecinane w różne strony mięśnie, prawdopodobnie nie zdatne już do użytku, zastanawiałam się, czy te głosy mogą być jeszcze głośniejsze i dlaczego nękają akurat mnie.
- Kurwa! Czy ja tyle wymagam?! Masz po prostu powiedzieć cokolwiek! Jakiekolwiek słowo, żebym przestała je słyszeć! Przerwij to, błagam, przerwij, nie wytrzymam... - przez te wrzaski zakręciło mi się w głowie.
Chwiejnym krokiem odeszłam od niego. Od niego, który siedział przywiązany tam do krzesła już nieprzytomny z zaschniętymi łzami, śliną i krwią na twarzy, z kawałeczkami skóry, które odpadły przy szaleńczym ciskaniu w niego nożem. Chwyciłam się za głowę, która pulsowała z bólu mocniej, niż kiedykolwiek i oparłam się o ścianę, widząc przed sobą przerażoną postać.
- Błagam, powiedzcie, że to tylko zwidy...
Jednak głosy ucichły.
A przede mną stała ta prawdziwa Rose.

Love Deal //L.H. & A.I.//✕Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz