31. Ashley

292 28 4
                                    

- Już mnie nie chcesz skuć, Rick? - spytałam, podsuwając posterunkowemu ręce pod nos.
Nie odpowiadając, chwycił je i wykręcił do tyłu tak, że teraz musiałam iść przed nim, nawet nie mogąc się obrócić. Przynajmniej nie bolało... tym razem.
- I tak byś się pozbyła kajdanek, a ja muszę za to płacić - odparł cierpiętniczo.
- Fakt - zaśmiałam się.
Wyszliśmy z budynku zaraz po naszej krótkiej wymianie zdań. Kątem oka spojrzałam w okno naszego mieszkania. Nawet nie wiem, czego się spodziewałam. Że zobaczę tam ją? Żałosne.
Rick otworzył przede mną drzwi radiowozu i dosłownie wepchnął mnie do wozu. W ostatnim momencie zdołałam schylić głowę, by nie uderzyć w dach pojazdu. Rozsiadłam się w swoim miejscu, nie kłopocząc się z zapięciem pasów.
- Hej, Mar... Zaraz, ty nie jesteś Mark'iem. Ty to...? - zdziwiłam się, widząc na miejscu kierowcy, kogoś innego niż zazwyczaj.
Młody mężczyzna, a przynajmniej na takiego wyglądający, nie odpowiedział mi, czekając aż wróci Rick. Prawdopodobnie był nowy, albo musieli go przenieść z innego działu.
Posterunkowy zaraz po zajęciu miejsca z przodu i zapięciu pasów, spojrzał na mnie jakby z kpiną, na co odpowiedziałam mu uśmieszkiem. Prychnął pod nosem, a w tym samym momencie nowy odpalił samochód.
- Znacie się? - spytał nowy.
- Tsaa... - mruknął Rick, najwyraźniej niezadowolony z tego faktu. - Zabieramy ją minimum trzy razy w miesiącu.
Młodszy zaskoczony popatrzył na mnie, ale Rick zdzielił go w łeb i kazał patrzeć na drogę.
- Co ona takiego robi? - zainteresował się.
Ta ona tu jest i cie słyszy, ktoś o mnie pamięta? Niech się cieszy, że wymyśliłam mu zabawę na czas, kiedy będę w areszcie...
- Bójki. Zazwyczaj wygrywa - odpowiedział krótko, jakby się nad czymś zastanawiając. - Właśnie... Nigdy niczego nie kradłaś... I w ogóle wyglądasz jak gówno.
Woah, spojrzał na mnie, sukces.
- Dzięki - burknęłam.
- Będziemy musieli przesłuchać twoją koleżankę - westchnął i odwrócił się z powrotem w stronę jezdni, sięgając ręką po kawę.
Zaraz... co? Co? CO?!
- Nikt nie będzie z nią rozmawiał - warknęłam. - A już na pewno nie wy.
- Hah, jakby to od ciebie zależało - zaśmiał się ironicznie.
- Nie wkurwiaj mnie, dobrze ci radzę. Nie pozwolę jej tknąć - podniosłam głos.

Nikt już się po tym nie odezwał. Każdy z nas przeczuwał, że skończyłoby się nie tylko na rozmowie. Aż mnie ręka zaczęła świerzbić, żeby walnąć tego starego pryka, a jedyne co mnie przed tym powstrzymało to krata na środku auta.
Jednak po chwili znów usłyszałam głos posterunkowego.
- Jakoś nie wyglądało na to, żeby twoja znajoma przejęła się twoim odejściem.
Skutecznie mnie tym uciszył. Miał, cholera, pieprzoną rację.
Spojrzałam za okno, na ulice miasta. Ludzie w autach, spieszący się do pracy, czy na spotkania, dzieci na chodnikach, ścigające się nawzajem... Byli tacy normalni. Zmęczeni, czy pełni energii, starzy, czy młodzi, ale szczęśliwi. Tacy, jaką ja nigdy nie mogłam być.
Ciężko nazwać normalną, osobę, która ma nieleczoną schizofrenię, prawda?
I ciężko nazwać szczęśliwą, osobę, która nie umie sobie z tym poradzić.

***

Na komisariacie nowy policjant zaprowadził mnie do aresztu i usiadł przed celą. Nie było tu źle, choć okropnie zimno. Betonowe ściany i kraty zamiast drzwi i okien, da się przywyknąć.
- Na co my tak właściwie będziemy tu czekali? - spytałam znudzonym tonem, siadając na metalowym "łóżku", gdzie jedyną wygodą był koc.
Nie odezwał się. No co za... Widać, że uparty, ale miałam zamiar zniszczyć ten upór.
Zaczęłam ściągać spodnie, a gdy już to zrobiłam, zabrałam się za górną część, ale powstrzymał mnie zachrypnięty głos nowego.
- Co ty robisz?
- No jak to co? - udawałam głupią, mówiąc trochę przesłodzonym głosem. - Przebieram się...
Zrobiłam minkę niewiniątka, w duchu śmiejąc się z mężczyzny. Po chwili stałam przed kratowymi drzwiami w samej bieliźnie, ledwo powstrzymując śmiech przez rozbierającego mnie wzrokiem policjanta.
Kretyn.
- Ubieraj się - powiedział, starając się rozkazać, ale brzmiało to bardziej jak prośba.
Przyjrzałam się szybko tabliczce na uniformie posterunkowego odczytując jego imię.
- Och, panie Glen, nie pomoże mi pan? - droczyłam się z nim, czego zdawał się nie zauważać.
Ale za to ja zauważyłam co innego. Bardzo podobał mi się taki efekt moich działań.
- A może chce pan, panie Glen, dołączyć do mnie? - wyszeptałam to uwodzicielsko, choć nie musiałam się nawet wysilać. - Pańskie spodnie wydają się ciut... ciasne. Jeśli tylko pan zechce,  mogę się pozbyć tego problemu.
Skanował mnie wzrokiem, przełykając głośno ślinę. Ledwo powstrzymywał się przed wstaniem z ławki, na której siedział i pójściem do mnie.
Byłam nawet bardziej niż usatysfakcjonowana z tego, co robię. W końcu jakaś rozrywka po tych całych dniach samotności.
- Jak tu zimno... - szepnęłam cicho, ale wystarczająco, by policjant mnie usłyszał. - Przydałby mi się ktoś, kto mógłby ogrzać mnie w tych ciężkich dla mnie chwilach... Taki ktoś jak pan, panie Glen.
Ostatni szept, który nawet mnie zdziwił, że mogłam być taka kusząca, zadziałał na niego ostatecznie. Policjant wstał gwałtownie z miejsca i podszedł do drzwi od celi. Chwilę szukał kluczy po spodniach, aż w końcu je znalazł i drżącymi dłońmi szukał odpowiedniego klucza, spośród pęku.
- Niech pan tu wejdzie, brakuje mi tu prawdziwego mężczyzny, który umiałby mnie... zadowolić - przygryzłam wargę, patrząc na niego z błyskiem w oczach. Ledwo powstrzymywałam się przed parsknięciem śmiechem.
Na moje słowa mężczyźnie wypadł pęk kluczy z dłoni, który natychmiastowo podniósł. Wybrał jakiś kluczyk i dopasował go do zamka w celi, prawie go otwierając, kiedy nagle przerwał mu głos przełożonego.
- Glen, gdzie ty jesteś?! Ofiara kradzieży przyszła!

W oczach napalonego na mnie policjanta widziałam zagubienie, co tylko bardziej mnie rozśmieszyło. Walczył przez chwilę sam ze sobą, od czasu do czasu cofając się krok w tył, po chwili wracając do krat, nie mogąc odciągnąć ode mnie wzroku.
- Glen, do kurwy! - krzyknął rozwścieczony Rick z oddali.
- Panie Glen, zostawi mnie pan tak? Nie będzie drugiej szansy - szepnęłam, wstawiając głowę pomiędzy kraty i szepcząc mu do ucha.
Jedną ręką trzymałam stalową rurę w drzwiach, a drugą wystawiłam zza ścian celi i sięgnęłam do spodni Glena, który patrzył teraz tylko na mnie, jakby miał się zaraz na mnie rzucić. Możliwe, że tego właśnie chciał.
Rozpięłam powoli guzik, torturując go z każdą sekundą. Nie tylko krwawe tortury się stosowało... Kiedy w końcu to zrobiłam, wsunęłam rękę pod jego spodnie i ścisnęłam przez bokserki, pewnie już bolącą go, część ciała. Jęknął cicho, kiedy przerwał nam starszy posterunkowy.  

Love Deal //L.H. & A.I.//✕Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz