Rozdział 17

114 13 8
                                    

Szmer. Odgłos stawiania kroków. Dzwonek telefonu. Klik. Czyiś odgłos. Strzępek nie do końca zrozumiałej rozmowy.

- Jest tutaj... tak... nie, przecież, że tego nie zrobiłem!... jutro z nim pogadam, taa...przyjedź pod wieczór... no jasne, stary!... oczywiście.

Mam wrażenie, że dryfuję w jakiejś nieznanej mi rzeczywistości. Czuję, jakbym właśnie próbowała wybudzić się ze snu, jednocześnie nie mogąc tego zrobić. Widzę przed sobą tylko czerń. Mam świadomość, że jestem otulona czymś miękkim i ciepłym. W ogóle jest mi coś tak jakoś za gorąco.

Staram się skupić na dźwiękach pochodzących z oddali i pomimo ograniczonej możliwości ruchowej, chcę przesunąć się odrobinę w drugą stronę i ściągnąć z siebie tym posunięciem okalające mnie okrycie. Ze wszystkich sił próbuję to zrobić, ale domyślam się, że może przesunęłam się o jakiś milimetr. Ten plan nie wypala.

Słyszę, jak ktoś klnie i prawdopodobnie przewraca znajdujące się obok niego przedmioty. Po samym głosie nie jestem w stanie rozpoznać tej osoby i staram sobie przypomnieć, co robiłam w ostatnim czasie, gdzie jestem i jak się tutaj znalazłam.

A przede wszystkim, w czyim domu do cholery jestem.

Do mojej świadomości powraca strzępek wspomnień: impreza Jul, odważna (jak dla mnie oczywiście) sukienka, alko, picie i zabawa, jakiś chłopak, tańczenie i... dalej nic.

Na samo to wspomnienie przypominają mi się wielokrotnie powtarzane słowa babci, cioci i innych osób, które wiecznie upominały: nie bierz napoju od kogoś i nie zostawiaj kubka na jakimkolwiek przyjęciu, bo czegoś ci dosypią i się dorobisz.

Ta, no to się DOROBIŁAM.

Nasłuchuję dalej, ale spotykam się z ciszą. Słyszę tylko swój własny, dosyć przyśpieszony oddech oraz głośne bicie serca. Boję się, kuźwa. Boję się! Jeżeli zaraz nie dostanę zawału, to będzie cud.

Leżę tak przez kolejne pół godziny (chyba?) a może i nawet dłużej. Czas mi się strasznie wydłuża, a ja sama nie panuję nad swoimi emocjami. Chce mi się płakać, co okazuje się niemożliwe do wykonania. Moje ograniczenia ruchowe dotyczą także samego płakania. To absurdalne, żeby w chwili utraty poczucia bezpieczeństwa nie można było sobie popłakać i ulżyć w ten sposób w cierpieniu.

Powoli próbuję zasnąć na nowo, co oczywiście początkowo mi się nie udaje. Zaśnięcie w czasie stresu jest kłopotliwe i trudne. Po pewnym czasie odpływam w objęcia Morfeusza.

***

Jestem w moim starym mieszkaniu w Lesznie i znajduję się w salonie. Obok mnie jest pięknie ubrana choinka. Zachowuje barwy głównie w jasnoczerwonych odcieniach, a białe lampki dodają jej dodatkowego blasku. Zastanawiam się, czemu jest tak wcześnie ubrana. Wydaje mi się, że jest zaledwie wrzesień, a nie grudzień.

Siedzę w fotelu. W pokoju oprócz mnie nie ma nikogo. Gdyby nie choinka i znajome otoczenie, mogłabym stwierdzić, że znajduję się na jakimś odludziu w zupełnie obcym mi miejscu.

Po chwili do pomieszczenie ktoś wchodzi.

Dawid.

Nadal siedzę. Uśmiech rozsadza moje usta. Na sam widok chłopaka mam ochotę podbiec do niego i mocno przytulić. Ale COŚ mi na to nie pozwala.

Sycę się widokiem Dawida, jego pięknymi, niesfornymi blond lokami o średniej długości. Są odrobinę dłuższe, niż ostatnio. Zmienił się.

Ale to nie tylko wygląd Dawida się zmienił; on sam po chwili znika i na jego miejscu pojawia się Adam. Dawid dosłownie rozpływa się w powietrzu, zostaje po nim jedynie mglisty ślad. Zamiast niego w moim kierunku kroczy dumnie Adam.

Nigdy mnie nie straciłeśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz