Louis
Siedzę przy biurku przed otwartym laptopem. Na ekranie widnieją wyniki badań krwi Camille. W ręce trzymam inny świstek jakim jest biling telefonu mojego syna. Damon stoi obok i pomaga mi złożyć to wszystko do kupy.
– Straszne cholerstwo – odzywa się wskazując palcem na skład narkotyku.
Kiwam głową, chociaż to ledwo do mnie dociera. Dostała niezłą dawkę i kompletnie odleciała. Mogło jej się cos stać. Nie wiem jak mam dziękować Bogu, że jej organizm tak to przyjął, a nie inaczej. Zamykam laptopa i przecieram oczy, ściskam grzbiet nosa i patrzę na biling. Rzeczywiście dostał wiadomość z treścią o jakiej mówiła mi blondynka. Nie znam jednak tego numeru. Daje przyjacielowi ciąg liczb i karze sprawdzić. To żaden problem zmienić nazwę kontaktu i gnojek pewnie to zrobił. Tylko po co? Przecież wie, że zależy mi na Camille. To była manipulacja jakiej bym się po nim nie spodziewał. Przecież właśnie dzięki niemu ona mogła zostać skrzywdzona, a teraz jesteśmy w takiej sytuacji jak jesteśmy. Nie wybaczę mu tego. Kurwa, jeśli się dowiem dlaczego, to mu tego nie wybaczę.
Naciskam interkom i proszę służącą o podstawienie samochodu. Wstaję od biurka i podchodzę do lustra żeby poprawić krawat i marynarkę. Potem wychodzę.
Wsiadam do Bentleya i Martin rusza, a ja wpatruję się w szybę. Wie gdzie ma jechać, do Camille. Do mojej Camille. Jest teraz na zdjęciach. Od całej tej afery często wychodzi. Siedzi na planie najdłużej jak się da. Ja zresztą zachowuje się podobnie. Praktycznie nie wychodziłem z gabinetu. Musiałem to wszystko wyjaśnić, miałem powodu do wątpliwości. Nie chcę jej stracić, tak jak trafiłem najbliższych. Potrzebuję tej wesołej dziewczyny, jej uśmiechu i szczęścia jakie wnosi do domu. Zdecydowanie. Ona nie mogła mi tego zrobić i teraz mam pewność. Szlag mnie trafia, gdy widzę, że stajemy w korku, a do miejsca zdjęć jest jakiś kilometr. Uderzam ręką w deskę rozdzielczą i wysiadam wściekły na cały świat. Po prostu zaczynam tam biec, omijając auta.
Pierdole gapiów których mijam. W ogóle nie zwracam na nich uwagi. Sprawnie wymijam auta i pokonuje kolejne przecznice. Wpadam na teren planu zdjęciowego. Dzisiaj nagrywają w willi i właśnie zatrzymuje mnie dwóch ochroniarzy. Zanim się odzywają, zaciskam pięść i uderzam jednego z nich.
– Nie będziesz mi, kurwa, stał na drodze.
Drugi jest zbyt zdziwiony i zanim dochodzi do siebie ja jestem już w następnym pomieszczeniu. Staję w miejscu szukając wzrokiem dziewczyny i poprawiam koszulę Oraz marynarkę. Właśnie przebiegłem sporo kilometr drogi, a przecież przy niej trzeba się prezentować. Camille właśnie gra jedną ze swoich scen. Och, pieprzyć to. Omijam aktorka, fotel i podchodzę do niej, żeby ją przyciągnąć. Nie daję jej dojść do słowa, po prostu całuję.
– Co on... – operator zaczyna pretensjonalnym głosem, ale Carlos Zaraz go ucisza. Chyba załatwię mu podwyżkę.
Odsuwam się od blondynki, opierając palcem jej wargi, gdyż rozmazałem nieco szminkę.
– Chcę stąd iść. Teraz... – szepcze patrząc mi w oczy. Wiem co ma na myśli. Lubi patrzeć jak używam swojej władzy. – Lub niech wszyscy inni sobie idą..
– Koniec zdjęć – mówię głośno, ale patrzę tylko na nią. Tylko ona się teraz liczy.
Uśmiecha się do mnie i wszystko byłoby pięknie gdyby nie tępi ludzie, którzy nie słuchają.
Odwracam się i rozglądam, obserwując ich uważnym wzrokiem. Nie mam nastroju do żartów.
– Nie lubię się powtarzać i nie chciałbym mówić tego jeszcze raz.
CZYTASZ
Godfather |LT
FanfictionNie prosisz z szacunkiem. Nie proponujesz przyjaźni. Nie zwiesz mnie Ojcem chrzestnym. You don't even think to call me Godfather. Nigdy nie wpadaj w gniew. Nigdy nie stosuj groźby. Przekonuj ludzi. Przyjaciel nigdy nie powinien zbyt wysoko oceniać n...