Nie prosisz z szacunkiem. Nie proponujesz przyjaźni. Nie zwiesz mnie Ojcem chrzestnym.
You don't even think to call me Godfather.
Nigdy nie wpadaj w gniew. Nigdy nie stosuj groźby. Przekonuj ludzi. Przyjaciel nigdy nie powinien zbyt wysoko oceniać n...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Siedzimy przy drewnianym stole w ogrodzie, korzystając ze słońca i tutaj jemy śniadanie. Dobra pogoda odpręża mnie, chociaż dzień będzie ciężki. Mój syn siedzi na kolanach Belli i jest karmiony niesmaczną papką przeznaczoną dla dwu latków. Patrzę na niego, pijąc kawę. Jest bardzo podobny do matki. Ma jasną cerę, ciemne włosy i duże szare oczy.
Śmieje się patrząc na mnie. Wystarczy, że na niego spojrzę, a ten wybucha śmiechem wypluwając całą zawartość buzi.
- Jesteś bałaganiarzem - mówię z uśmiechem. Wyciągam rękę z serwetką i wycieram mu usta.
Jego oczy błyszczą i łapie materiał między zęby próbując jak zwykle się popisać.
- Musimy dzisiaj wyjść - zwracam się do Belli i wstaję. Biorę na ręce syna.
- Dokąd? - zbiera naczynie ze stołu.
- Na pogrzeb mojej matki - odpowiadam, całując synka w rączkę.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że umarła? - dziewczyna patrzy na mnie z mieszanką szoku i złości.
- Pytałaś o nią kiedyś? - Wzruszam ramionami. Moja matka jest mi obojętna od kiedy wyjechałem. Teraz umarła, pokój jej duszy, ale pozwoli mi załatwić sprawy do końca.
Brunetka zła idzie do domu zostawiając mnie i młodego samych.
Mam jednak nadzieję, że wyszykuje się odpowiednie, bo nie zostało nam dużo czasu. Moja żona rzadko kiedy pyta mnie o rodzinę. W zasadzie dla niej istnieje tylko Emma i Alberto. Nikt więcej. Nie interesowała się tym za bardzo, a i ja nie byłem wylewny. Późnym popołudniem we trójkę udajemy się na cmentarz w drugiej części miasta. Tam przeprowadzane są uroczystości pogrzebowe. Stawiam Antoniego na nogach przy sobie. Trumna matki jest opuszczana w dół. Wszystko przygotowane idealnie, z pompą. W końcu chowają żonę Williama Tomlinsona. Poprawiam okulary na nosie i przyglądam się Miquelowi, który z powagą wpatruje się w grób. Z nią było bardziej związany niż z ojcem. Ale nawet teraz nie na pewno nie czuje tego co ja gdy zabił ojca. Nasze spojrzenia spotykają się na chwilę i obaj dobrze to wiemy pomimo zasłony jaką stanowią ciemne okulary.
– Idź do samochodu, Isabello. – Podaję żonie kluczyki.
Nie potrzebuję jej tutaj. Nie musi widzieć tego co zrobię. Potem zada mi wiele pytań, a ja nie będę mógł ukryć tego kim się stanę.
- Louis. chcę poznać twoją rodzinę, nie jestem obcą osobą - chyba ma żal jeszcze od rana.
– Wy jesteście moją rodziną – odpowiadam, poprawiając czerwoną różę w kieszonce od marynarki.
- Chcę iść z tobą - zaznacza.
- Idź do samochodu i więcej nie powtórzę.
Bierze syna na ręce i odchodzi bez słowa więcej. Później się nią zajmie. Teraz pora na kogoś innego.