~Louis~
Przeglądam się w lustrze, zapinając białą koszulę. Sięgam po marynarkę od smokingu i jestem gotowy. Zegar wybija siedemnastą trzydzieści. Właśnie zbieramy się z Camille na bal, który organizuję dla tych maluchów. Mój syn jest też zaproszony i już pojechał. Nasze relacje minimalnie się poprawiły, ale nadal mu nie wybaczyłem. Kłamstwo to kłamstwo.
Camille również mnie uraziła tym co powiedziała, za kogo mnie wzięła. Jednakże nie chcę jej krzywdzić moją złością, wiem jak się to dla nas skończy. Ale nie dostaje tego czego pragnie. Dlatego chodzi jak zbity szczeniak. Muszę wziąć ją na przetrzymanie i będzie miała nauczkę.
Zapinam mankiety i poprawiam włosy, po czym podchodzę do okna. Moja dziewczyna siedzi w białym bentleyu, którym dzisiaj jedziemy na bal. Dziwię się, że usiadła za kierownicą. To miejsce Martina. Marszczę brwi i kręcę głową, wychodzę z pokoju. Na dole czeka na mnie Damon, razem kierujemy się do drzwi, gdy przez okno dostrzegam Apollo. Oddaje dziewczynie klucze i widzę jak bardzo szybko odbiega od samochodu. Coś jest nie tak. Wybiegam z domu i biegnę w stronę auta, machając ręką. Błagam, nie przekręcaj kluczyka.
Blondynka patrzy na mnie marszcząc brwi, ale nie słyszy mnie. Po chwili uśmiecha i puszcza mi całusa. Potem jest tylko warknięcie silnika i wybuch.
Odrzuca mnie do tyłu, chociaż nie byłem tak blisko. Uderzam o ziemię, ale szybko się podnoszę. Przez chwilę stoję w szoku, nie wiedząc co zrobić, co się stało. W głowie pojawiają się same najgorsze myśli. Nie, nie, nie... To niemożliwe.
- Camille... - szepczę.
Otrząsam się i podbiegam do auta, które płonie.Muszę ją wyciągnąć, bo za chwilę znowu może dojść do wybuchu.
- Nie ruszaj jej - słyszę za sobą damona. - Może mieć uszkodzony kręgosłup. Musimy to zrobić obaj, stabilnie.
W duchu modlę się, żeby ktoś zadzwonił po karetkę. Na pewno słyszeli co się dzieje. Damon pochyla się obok i delikatnie rusza Camille. Nie reaguje. Łapiemy ją obaj z dwóch stron. Niewłaściwy ruch i możemy jej zaszkodzić. Delikatnie i do tego bardzo powoli kładziemy ją z daleka od auta. Klękam przy blondynce, czując łzy na policzkach, których nawet nie powstrzymuję, których się nie wstydzę.
Jej ciało jest pokryte mniej lub bardziej czerwonymi plamami. Damon wrzeszczy przez telefon do punktu ratowniczego. Przyjeżdżają piętnaście minut później.
- Czemu tak późno?! - krzyczę wściekły i bezradny.
Ona cierpi, a ja nie mogę nic zrobić. Mogłem ją stracić. Wciąż mogę.
W momencie kiedy biorą ją na nosze jej ciałem zaczynają wstrząsać mocne dreszcze. Nie mam pojęcia co się dzieje, ale ten widok po prostu przeraża. Zanim zamykają drzwi od karetki, widzę jak przystępują do reanimacji.
Mój przyjaciel czeka już na mnie w aucie. Od razu jedziemy do szpitala gdzie zabrali dziewczynę
– Masz znaleźć tą kurwę, zabiję go własnymi rękoma – syczę.
- Oczywiście, Louis - mówi. Wiem, że on również jest wściekły.
– Nie mogę jej stracić. – Wbijam wzrok w szybę.
Ja wciąż nie wiem, czy ona przeżyła. Na pewno tak. Inaczej poczuł bym... pustkę. Moje serce nie biło by normalnie
Wybiegam z samochodu i wpadam do szpitala, potrącając ludzi. Teraz gówno mnie to obchodzi. Nie liczy się nic tylko Camille. W jakim stanie jest i co mam zrobić żeby tylko jej pomóc.
CZYTASZ
Godfather |LT
FanfictionNie prosisz z szacunkiem. Nie proponujesz przyjaźni. Nie zwiesz mnie Ojcem chrzestnym. You don't even think to call me Godfather. Nigdy nie wpadaj w gniew. Nigdy nie stosuj groźby. Przekonuj ludzi. Przyjaciel nigdy nie powinien zbyt wysoko oceniać n...