Otworzyłem oczy. Leżałem na ziemi. Nade mną przez szare niebo leciały wolno i nisko deszczowe chmury, przez które raz na jakiś czas przebijały się czarne ptaki- kruki. Przewróciłem się na brzuch i uniosłem się na rękach. Palce wbiły mi się w ziemię. Była przepełniona jakąś dziwną substancją, która nadawała jej ciemnobrązowy kolor. Usiadłem na nogach. Wytarłem ręce o spodnie. Zawiał wiatr. Ubranie miałem postrzępione, więc nie dawało żadnej ochrony przed zimnem. Wstałem. Znajdowałem się na ogromnym szarym polu, pokrytym dziwnymi skałami. Ruszyłem do przodu. Ominąłem pierwszą z nich. Przyjrzałem jej się. Wyglądał niemal jak smok zwinięty w kłębek. Obok niego leżał drugi. Tym razem wyprostowany. Skierowałem się w stronę gdzie powinna być głowa. Zatrzymałem się zszokowany. To naprawdę był smok. Miał otwarte martwe oczy, które patrzyły w pustkę. Rozejrzałem się. Całe pole było nimi zapełnione, a nie dało się go objąć wzrokiem. Ciała ciągnęły się aż po horyzont. Miały pobladłe różnokolorowe łuski pokryte ziemią, co sprawiało, że zlewały się z otoczeniem. Znajdowałem się na polu bitwy. Nagle usłyszałem jęk gdzieś za mną. Odwróciłem się gwałtownie. Dostrzegłem niewyraźną sylwetkę człowieka, mógłbym przysiąść, że wcześniej go tam nie było. Zawahałem się. Zacząłem do niego podchodzić powoli. Nogi mi drżały. Nie byłem pewny, czy się na nich utrzymam. Zrobiło mi się niedobrze. Starałem się omijać martwe stworzenia. Człowiek stawał się coraz bardziej wyraźny. Jego skóra była pokryta pęcherzami od oparzeń. W wielu miejscach była rozdarta, a z ran sączyła się powoli krew. Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie. Odczuwałem radość, połączoną z gniewem i oczekiwaniem. Wiedziałem już dokładnie co się stało i co za chwilę zrobię. Podszedłem pewnie do mężczyzny próbującego się oddalić z tego miejsca. Ledwo co podnosił nogi. Szurał nimi po ziemi. Co jakiś czas zatrzymywał się żeby odpocząć. Widziałem miejsce w którym wcześniej leżał i z którego wyruszył. Na ziemi leżały dwa sztylety o czerwonych rączkach. Podniosłem je. Pobiegłem w stronę mężczyzny. Gdy byłem blisko niego schyliłem się i podciąłem mu nogi jego bronią. Upadł z krzykiem. Zaśmiałem się. Mój głos brzmiał zupełnie inaczej- był niższy i miał w sobie dziwną moc.
- Nieźle wyglądasz staruszku. – powiedziałem.
Mężczyzna skrzywił się. Jego twarz wyglądała jeszcze gorzej. Fragmenty skóry odpadały i zwisały z polików. Była cała brudna od ziemi i krwi.
- Bywało lepiej. – odpowiedział z trudem. Jego głos drżał i był chrapliwy, a oddech świszczący. – Co teraz zamierzasz ? Zabijesz mnie ? – Zapytał podnosząc się.
- Nie to by było zbyt proste.
Mężczyzna stanął na nogach. Znowu go podciąłem tym razem zwykłym podcięciem. Upadł z jękiem. Przestał próbować wstawać.
- Nie rozumiem dlaczego ty w ogóle jeszcze próbujesz przeżyć. Nie zasługujesz na to, po tym co zrobiłeś. Biedny Angelo nie dał rady obronić Anny. Szkoda. Tak bardzo ją kochałeś. Byłeś gotowy oddać za nią życie. Tylko coś ci chyba nie wyszło.
Angelo wbił we mnie spojrzenie swoich czerwonych oczu. Był wściekły za wspomnienie o jego miłości.
- To ty mi ją zabrałeś. To twoj...
Ale ty miałeś wybór. Albo ty, albo ona – Przerwałem.
Schyliłem się i chwyciłem mężczyznę za szyję. Poczułem jaki on jest słaby i jak szybko życie z niego ucieka. Angelo nie bał się mojego dotyku. Cały czas z nienawiścią patrzał mi w oczy.
- Umierasz staruszku, mamy coraz mniej czasu. – Puściłem go i włożyłem ręce w kieszenie moich spodni. Odwróciłem się od niego i spojrzałem w dal. Westchnąłem.
CZYTASZ
Instynkt
FantasyPo zniszczeniu jego domu Evan był zmuszony podróżować po całym świecie razem z jego matką i innymi ocaleńcami z ataku na wioski. Miał nadzieję, że uda mu się mieć w miarę normalne życie. Nie wiedział jak bardzo się myli. ---------- Witam serdecznie...